Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 45 Ł 2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w końcu zmuszeni byli zabrać Maksa z sobą do domu.
Sam pan Pawłowicz chciał natychmiast odwiéźć go matce, ale — rzecz najosobliwsza — chłopak tego wieku nazwiska matki wcale nie wiedział, a mieszkania jéj nie umiał opisać, ani oznaczyć, gdzie leżało. Mówił tylko, że stali w hotelu, ale że tego dnia matka rachunki opłaciła i wynieść się miała z niego.
Na dobitkę kłopotu, Pawłowiczowie, nie tający swojego nazwiska, nie mieli zręczności wyspowiadać się z niego przed piękną nieznajomą.
Wpadli więc w nadzwyczaj skomplikowaną awanturę, z któréj już inaczéj, jak z pomocą policyi i Kuryerka Dmuszewskiego, wyjść nie mogli.
Sama jéjmość ubolewała niezmiernie nad matką, malując sobie żywo niepokój, jakiego doznawać musiała, ale miło jéj było dzieciaka sobie choć na kilkanaście godzin przywłaszczyć.
Nie wątpili oboje, że nazajutrz matka naturalnie się znaléźć musi.
Tymczasem w mieszkaniu staruszków ten przybysz, który wcale nie tęsknił za matką i niezbyt się troszczył o nią, znalazł się jak ryba w wodzie. Tu mu wolno było wszystko.
Regularny porządek domowy, którym zegarki kierowały, dnia tego zupełnie został zapomniany, wywrócony.
Okazało się, że Maksik był głodny, że trzeba go było nakarmić, a potém pomyśléć o posłaniu i t. p.
Oboje starzy ofiarowali poduszki swoje, kołdry; najlepszą kanapę wysłano pierzyną; stara Maryanna kucharka, młodsza Justysia zajęły się „znajdą” z namiętnością niezmierną. Pani Salomea dostała gorączki, Pawłowicz biegał jak oparzony. Maks zaś używał swobody i bezkarności, jak istota po długiéj niewoli z więzów wyzwolona. Był w humorze doskonałym, latał po pokoikach, przewracał wszystko, dokazywał, skakał, a na prędce ugotowanéj wieczerzy tak sobie pozwolił, iż wkrótce po niéj sennym padł, i do improwizowanego łóżka Justysia z panią rozbierać go musiały.
Nie umiem powiedziéć, jak spali téj nocy państwo Pawłowiczowie, a nawet czy, po północy ledwie przestawszy rozmawiać, zasnęli potem; to pewna, że pan Teofil wstał bardzo rano i, zaledwie napiwszy się kawy, którą się poparzył, wybiegł na miasto.
Pani Salomea korzystała z tego, aby się nacieszyć chłopcem, którego jéj lada chwila odebrać miano. Umyła go, ubrała, nakarmiła i, zdawszy obiad na Maryannę, sama go krokiem nie odstępowała.
Stary Pawłowicz, dziecko Warszawy, znał tu wszystkich i, jako właściciel kamienicy, wiedział, gdzie kogo szukać, jakie dopełnić był powinien formalności. Rozpoczął więc pochód swój od biur, spodziewając się, że w któremkolwiek z nich, znajdzie już wiadomość o matce.
Nigdzie jéj nie było. Urzędnicy, słuchając opowiadania, dziwili się i ruszali ramionami. Zarywało to na bajkę.
Policya tylko wzięła mocno do serca historyę Maksa i zaprzątnęła się natychmiast poszukiwaniami po hotelach i t. p. Pawłowicz, zmęczony niewypowiedzianie, powrócił około południa do swéj Salusi, przynosząc jéj niespodziewaną wiadomość, że na żaden ślad trafić nie mógł.
Niezmiernie się tém uradowała kobiecina, ciesząc, że dłużéj chłopca zatrzymać przy sobie będzie mogła.
Pawłowicz, nieco strwożony, zaczynał przypuszczać, że nieszczęście jakieś mogło spotkać piękną nieznajomą.
Z chłopca tysiącznemi pytaniami nic nad to wyciągnąć nie było można, iż ojca nie znał i nie pamiętał, że matka mieszkała długo na wsi. O świetnéj, dostatniéj, magnackiéj, arystokratycznéj przeszłości wcale mowy nie było. Owszem domyślać się musiano prawie niedostatku i wielkich jakichś utrapień.
Maks ze swojéj przygody zupełnie był szczęśliwym, i mówił otwarcie, że wolałby aby z ty-