Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 44 Ł 2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

reperacyą zegarków przyjacielskich, lub restauracyą najokropniejszych cebul, kupowanych zabecen po tandetach u żydków.
Znali go już tak handelesowie, że wszystkie zdesperowane, stare sztuki (nazywano przez nią antykami) znosili panu Teofilowi, który płacił za nie po amatorsku, a im mocniéj był zdezelowany taki antyk, tém większym tryumfem cieszył się Pawłowicz, gdy w téj ruinie na nowo rozbudził życie.
Niéma ludzi szczęśliwszych w świecie nad monomanów — zbieraczy starożytności, ksiąg i wszelkich rupieci; niéma szczęśliwszych nad tego rodzaju dyletantów, jakim był pan Teofil Pawłowicz.
Śmiano się z niego czasami, ruszano ramionami, rozpowiadając o tém dziwactwie, ale, ściśle biorąc, pan Teofil, gdy raz zegarmistrzostwo wziął do serca, mając to w charakterze, iż wszelką rzecz przedsięwziętą musiał zgłębić i zrozumiéć, nie ograniczając się powierzchowném z nią obznajomieniem, stał się wcale biegłym i uczonym chronometrologiem. Sit venia verbo... bośmy je dla pana Teofila stworzyć musieli.
W żywieniu tego dziwactwa, fantazyi-bzika — jeżeli chcecie, dzielnie mu żona dopomagała... Sprowadzał książki, czytał i studyował, co pisano w tym przedmiocie, znał konstrukcyę najsławniejszych zegarów wieżowych, nie wyjmując ani weneckiego, ani strasburskiego.
Począwszy od najprostszego staroświeckiego z kukawką, do najbardziéj skomplikowanego i mikroskopowego chronometrzyku, pan Teofil znał każdego organizm i najsubtelniejsze części składowe.
Ręka jego może w dopasowywaniu i delikatnych robotach nie miała wprawy i biegłości fachowego artysty, ale co do teoryi Pawłowicz nikomu się nie dał wyprzedzić. W skomplikowanych owych kunsztownych zegarkach, które nietylko godziny, minuty, sekundy, ale zmiany księżyca, miesiące, dnie tygodnia wskazują, a gotowe wydzwaniać minuty, (zegar bijący minuty oglądać można w Gdańsku, zkąd dawniéj do Polski szły najdoskonalsze i najpiękniejsze zegary) Pawłowicz gospodarował jak u siebie w domu. Ale oczów psuć, przez cały boży dzień siedząc z lupą nad kółkami, które dopasowywać było potrzeba, nie mógł Pawłowicz, a raczéj żona pozwolić na to nie chciała.
Brała go naówczas pod rękę (nie zapominając o parasolu w drugiéj) i pod pozorem własnego zdrowia starała się zachować kochanego Teofilka oczy i umysł od zbytniego zatapiania się w arkanach mechaniki.
Ani pan Teofil, ani jego ukochana Salusia nie lubili wrzawy, zgiełku i zbyt ciekawych ludzkich oczu, woleli więc spokojny, opuszczony ogród Krasińskich.
W tych latach, gdy poczęli uczęszczać do niego, był on może w smutniejszym stanie zaniechania, niż dzisiaj (chociaż nie wiemy naprawdę, jakim jest teraz, gdy to piszemy). Rzadko mogli się tam z kim spotykać, a najzwyklejszém towarzystwem, o które się radzi nie radzi ocierali, bywały dosyć podejrzane pary dwupłciowe, które zdala od ludzkich oczów naznaczały tu sobie schadzki.
Na niektóre z tych par spoglądała pani Pawłowiczowa ze współczuciem, na inne z odrazą. Trafiały się bowiem tak niedobrane wiekiem istoty i takie wstrętne amory, iż nic w nich szlachetniejszego dopatrzéć nie było można.
Téj jesieni wszakże szczególną obojga ich zwróciła uwagę kobieta niepospolitéj piękności, coś w ich oczach dystyngowanego mająca w sobie, a w dodatku przybywająca z synaczkiem, w wieku, który Lutka im przypominał.
Tego starczyło, aby zaślepić państwa Pawłowiczów i nie dać im dostrzedz, że w pięknéj, wykrygowanéj, wymuszonéj, nadającéj sobie tony arystokratyczne pani, więcéj było komedyi, niż dystynkcyi, więcéj pozłoty, niż złota.
Całe jéj obejście się z dzieckiem, choć niby czułe, troskliwe, dowodziło, że nie bardzo je kochać musiała, a mocno się niém niecierpliwiła.