Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No8 page116.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Żebym ja w dostatkach opływał, apostołowie by się mnie wyparli, bo oni boso na ryby chodzili, a obłamkami się żywili!..
Sutannę sprawiał mu ktoś jeden co roku; drugi zaopatrywał po troszę spiżarnię; inny pilnował, żeby było czém w piecu palić... Koni póty stało na plebanii, póki któremu biedakowi nie zdechł ostatni.
Ksiądz Oderanowski z panem Śniehotą był nie dobrze. Kilka razy mu powiedziawszy słowa prawdy, pono raz za drzwi wyproszony, próbował wprawdzie nawracać zatwardziałego grzesznika — czekał cierpliwie, lecz dotąd bez skutku. Po śmierci najbliższych przyjeżdżał do Rozwadowa pocieszać; gdy Śniehota zaniemógł ciężko, chciał korzystać ze słabości, aby go skruszyć — nie potrafił jednak złamać twardego uporu człowieka...który wiary w sercu nie miał.
Nie zraziło go i to nawet, że go odepchnął w chorobie — nie pogniewał się. To człowiek zbłąkany, mówił — a no miłosierdzie Boże wielkie, przyjdzie chwila opamiętania... ja nie tracę nadziei...
Śniehota go unikał, proboszcz bynajmniéj. Owszem, witał go wesoło, rad był spotkać — i — czekał.
— Niech no — niech no! — Pan Bóg cierpliwy, bo wiekuisty, — szeptał cicho — nawróci się ta owieczka — nawróci — zobaczycie...
Utrapienie wielkie miał z tym nieszczęśliwym Piętką, który szalał niepohamowany, spowiadał się, płakał, księdza po rękach całował, a nazajutrz wpadłszy w towarzystwo takich szaleńców, jak sam, rozpoczynał na nowo dawne życie. Pomimo tego, żal było księdzu Oderanowskiemu, gdy się dowiedział, że Piętka majątek sprzedaje i wynosi się z okolicy. Nowy dziedzic Pobereża, na którego odwiedziny ksiądz czekał długo, nie pokazał się na probostwie.
— Niéma co — rzekł jednego dnia ksiądz Oderanowski — wypada mi pychę zrzucić z serca i pierwszy krok zrobić.
Wózeczkiem swym rozbitym i końmi dosyć zmizerowanemi, bo w nieustannym były rozjeździe, proboszcz wyruszył jednego poobiedzia do Szczuki. Wiedział, że się on rzadko bardzo z domu oddala. Oprócz Ozorowicza i Aarona mało tu kto bywał; zdziwił się więc gospodarz, gdy wózek zobaczył, a w chwilę potém ubożuchnego staruszka, który przygarbiony, z uśmieszkiem, ręce zacierając, wszedł do pokoju z chrześcijańskiém pozdrowieniem.
— Było to moim obowiązkiem — odezwał się — duszyczko moja droga, nawiedzić nowego parafianina... Jestem proboszcz tutejszy...
Szczuka zmięszany nieco, wybąknął coś pod nosem i podał mu krzesło. Staruszek miał wzrok osłabiony, począł się przypatrywać gospodarzowi, i milczący usiadł, jeszcze chuchając w przemarzłe dłonie. Ks. Oderanowski ciepła już potrzebował, a kożuszynę miał starą i rękawiczki podarte.
— Nie spostrzegłem cię jakoś, duszyczko moja droga, w kościółku dotąd... ale oczy mam słabe... więc i zaturbowałem się o was...
Szczuka dziękował.