Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No8 page114.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zwykle taki tu spokój panował, że Szczuka, rozbudzony hałasem, klasnął na sługę.
— Idź mi się zaraz dowiedz, na kogo psy ujadają — toć nie bez przyczyny. Albo wilcy się włóczą, a na nich nie pora, albo ktoś obcy.
Po chwili powrócił sługa.
— To jakaś włóczęga, rzekł — bodaj ta sama żebraczka, którąśmy widzieli w Babie u Aarona. Przywlokła się pod płot i legła zmęczona...
— Niech ją na folwark wezmą — odezwał się Szczuka — rozumiesz? nie godzi się biédnego tak zostawiać.
— Żydzi mówili, że waryatka...
— Cóż z tego? — odparł Szczuka. Niech jéj w kuchni jeść i miejsce dadzą, rozumiesz...
Sługa, nie śmiejąc już nic odpowiedzieć, wyszedł, i wkrótce ujadanie psów ustało. Szczuka dłużéj, niż zwykle, u ognia pozostał. Wreszcie ucichło wszystko we dworze; kury pierwsze piały, gdy się położył.
Nazajutrz rano, dzień wstał mglisty, gdy gospodarz wyszedł w ganek spojrzéć na konie prowadzone do wodopoju; od kuchni zobaczywszy go, zwolna się przysunęła żebraczka, stanęła za kolumną w ganku, wlepiła oczy i pilno mu się przypatrywać zaczęła.
Spostrzegł ją nareszcie. Pomiędzy wczorajszą Hanną Hajdukówną, a dzisiejszą — nie było najmniejszego podobieństwa, oprócz poszarpanych łachmanów i płachty, co ją okrywała. Stała spokojna i smutna... nie było można domyślać się obłąkanéj.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus — ozwała się po cichu głosem ochrypłym. Dziękuję litościwemu panu za nocleg i chléb. Bóg zapłać!
Szczuka patrzał na nią smutnie, milczący, jakby unikał zbliżenia i rozmowy; Hanna postąpiła kilka kroków, ciągle mu się uparcie przypatrując. Ludzie byli poodchodzili. Gdy się zbliżyła do niego, uśmiéch jéj usta ściągnął i szepnęła po cichu:
— Paniczyku... hej! paniczyku! wy myślicie, że ja was nie poznała!
Szczuka drgnął, oglądając się do koła.
— Jakby ja was nie poznała, paniczu mój!... Wy może, to co innego! Po mnie piekło przeszło... Każdy rok starczył za dziesiątek, ja oczy wypłakała, mnie się rozum w głowie wypalił... Ja Hanna Hajdukówna... Wy nie wiecie mojego losu! a! nie wiecie...
Szczuka, który długo zdawał się z sobą ważyć i walczyć, i bojaźliwie oglądał do koła — odezwał się, jakby zmiękczony żałośliwą jéj skargą:
— Wejdźcie do sieni.
Sam piérwszy wskazał drogę, obejrzał się, żebraczka pospiesznie kroczyła za nim. W sieni nie było nikogo. Zwrócił się ku staréj, która połę jego sukni chwyciwszy, całowała.
— Jakby ja ciebie nie poznała, dobry paniczu...
— Ale mnie tu nikt znać nie powinien — odparł zwolna i zmienionym głosem Szczuka. Przyjdzie może czas — nie teraz, nie teraz jeszcze.
Zatrzymał się chwilę i zamyślił.
— Nie trzeba o mnie mówić nikomu... Wróciłem niepotrzebnie może, gdzie ludzie tylko to pamiętają, że tu mnie ojciec własny wydziedziczył i wypędził — ale mnie prześladowała tęsknota za borami i lasami, za kołyską, co mnie wyhodowała... Bóg dał, że na ojcowiznę wróciłem...
Łza mu się w oku kręciła.
— I tak, chodząc — odezwała się stara z wyrazem gniewu razem i radości mściwéj, — siedliście mu pod bokiem... wyjedzcie mu serce... jeżeli on serce ma, ten zbój, co wszystkich pogubił! pogubił... zapłakała, zachodząc się jękiem.
Paniczyku, — mówiła daléj, — ile to lat, jak wy nocką ztąd uciekali. Nocka była ciemna, a ja