Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No7 page99.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóż ty na to? ja go ledwie wstrzymałam, żeby ci się dziś nie oświadczył.
— A no wiem, westchnęła Domcia... O téż to widzi mamcia, co to na wsi siedziéć w téj dziurze.. Jabym w Warszawie jak chciała, za mąż poszła, a tu...
— Tak! tak! a nimbyś poszła za mąż, poczęła prawie gniewnie matka, zjedlibyśmy co jest... i ja bym na łasce musiała zostać na stare lata...
— Mama myśli bo o sobie...
Ta wymówka tknęła panią Zębowskę, rzuciła się nieco, i wnet poskromiła.
— Gadaj, co chcesz — wiem, co robię... Choć w twoję miłość dla mnie wierzę, ale ty będziesz zależéć od męża... a ja...
— Bardzo przepraszam! — zawołała Domcia — mąż będzie zależał odemmnie!!
— Albo — albo...
Zamilkły obie, ruszając ramionami; służąca wniosła świécę z umbrelką i starym zwyczajem wchodząc, odezwała się — „niech będzie pochwalony”...
Nikt jéj jednak nie odpowiedział, bo na dworze książęcym obyczaj ten uważano za parafiańszczyznę. Czekano z rozmową dalszą, dopóki by nie odeszła dziewczyna. Córka się miała czas namyśléć.
— Powiem mamie otwarcie — rzekła poprawując mitenki — teraz, gdy się zjawił ten pan Szczuka, który téż tu był niedarmo... ja się muszę dobrze namyśléć. Śniehota impetyk, dwa razy wdowiec... mówią, że w domu jest nieszczęście, wolałabym tego Szczukę... a no-zobaczymy; na téj pustyni, na naszych trzech chatach, młodego kawalera nie znajdę — nawet gdyby był, to nie wiele będzie wart...
Zobaczymy, zobaczymy...
— Jak sobie pościelesz tak się wyspisz — dodała Zębowska.
Córka majestatycznie wstała z krzesła, spojrzała w zwierciadło, ziewnęła, poprawiła włosy, różę wyjęła z nich i włożyła do szklanki, coś zanuciła pod noskiem i — jakby nie zważając na matkę... poszła zwolna do swojéj bokówki.
Zębowska z westchnieniem wzięła się do kluczów i mrucząc coś, pociągnęła do gospodarstwa, którego nie cierpiała...


V.

W czasie niebytności Śniehoty w Rozwadowie, dwór jego, jak zwykle, cały się wyniósł na folwark, korzystając z chwili swobody. W kuchni gwar i zajęcie panowało nadzwyczajne; ludzie, którym cicho tylko wolno było rozmawiać przy panu, kłócili się i śmiali na całe gardło. W dziedzińcu nie było nikogo, psy spały, drzwi domu na klamkę tylko były zamknięte... i zapewne korzystając z tego chwilowego opustoszenia, żebraczka, którąśmy widzieli w karczmie u Aarona, otwarła furtkę, popatrzyła w dziedziniec, i o kiju powlokła się wprost do dworu... Tu w sieniach, nie zastawszy nikogo, znać spoufalona z miejscowością, otworzyła sobie drzwi gościnnego pokoju i weszła do niego, najmniejszéj nie okazując obawy...
Nikogo tu nie było... służba cała gziła się na folwarku, w kominie dogorywał ogień ów poleski, co nigdy prawie nie wygasa. Kilka polan olszowych leżało przygotowanych do podkładania. Hanna Hajdukówna przywlokła się do komina, wzięła drzewo i nałożyła ogień, który sycząc, zaraz objął suche polana. Potém obejrzała się do koła, siadła na stołku, podparła na kiju i zadumała. Była tu, jak w domu... Zégar, w kącie idący powoli... i trzaskanie drzewa w kominie, czasem przerywały ciszę. Siedziała tak dosyć długo, nikt nie przychodził; wreście dał się słyszéć tentent bryczki, wołanie głośne w podwórzu i sieni, ale to bynajmniéj nie zmięszało Hanny... posłuchała i nie ruszyła się z miejsca.
Otwarły się drzwi, wpadł Śniehota. Spojrzał na oświeconą izbę, zobaczył babę, siedzącą przed ogniem i stanął, jak wryty. Za nim szedł sługa. Zdawało się, że rozgniewany krzyknie nań, aby precz wyrzucono żebraczkę, lecz znać zmiarkował się — sługę odesłał, drzwi zamknął i — wyczekawszy chwilę, zakrzyknął:
— Waryatko utrapiona... ty — jakaś — co ty tu robisz?! jakeś śmiała...
Stara zwróciła dopiero głowę ku niemu.
— Dobry wieczór, panie Śniehoto — dobry wieczór — a co? czekałam na was... zimno na dworze, parę polan przyrzuciłam do ognia — to co?
— Nie wiesz, że ci tu nogą stąpić nie wolno — ty, bydlę jakieś, — zakrzyczał nogami bijąc o podłogę stary, któremu oczy błyszczały czerwono — precz mi zaraz z tąd! precz, pókiś cała!
— A no — bij — rzekła baba spokojnie — toć będzie nie pierwszyzna, gwałt od ciebie... Kości mi nie żal... będę krzyczała, niechaj ludzie słyszą, co pan robi ze swoją dawną kochanką...
To mówiąc, wstała, śmiejąc się.
— Lubeczek! kochany! — mówiła szydersko, podnosząc rękę, jakby go pogłaskać chciała... jaki ty dla mnie zawsze był dobry! a ja taka szelma, niewdzięczna!
I głową zaczęła poruszać z ramienia na ramię, a Śniehota stał, jedząc się z gniewu...