Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No7 page100.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co prawda, to prawda!! ty anioł mój lubeczku, a ja szatan w spódnicy... ty taki dobry był, a ja tobie nadojadła tyle... Ot i teraz!
— Po cóżeś tu przylazła, ty — babo nieznośna... począł, dławiąc się słowami swemi, Śniehota — nie masz chaty, nie masz syna, nie powinnaś siedziéć za piecem i oczów na świat nie pokazywać?.. Nie! tobie wszystkiego mało... ty się musisz ze swą zawróconą głową po święcie włóczyć i... dalibóg, że cię zamknąć każę...
Baba nieulękniona głową potrząsała...
— Lepiéj, jak szczurowi, daj lubeczku trucizny... to się pozbędziesz.. — zawołała... Odsyłasz mnie do chaty... jakaż chata? do syna... jakiż to syn? to twój syn, a nie mój... ja go nie chciałam miéć; jam przeklinała, gdy się z nienawistnego ojca narodził... On mnie nie cierpi, a ja jego... tak, jak ciebie. Wszystko ja tobie winna, te łachmany, — te łzy... tę starość na rozstajnych drogach... ty! ty!
Pogroziła mu pięścią.
— Precz! — wołał Śniehota, na drzwi wskazując.
— Pójdę, nie bój się, nie zajmę ci dworu... bo bym na ciebie patrzéć długo nie mogła... Przyszłam tylko lubeńku, jak zawsze... ty wiész... ty pamiętasz... jak chmura przed burzą, jak wiedźma przed nieszczęściem... ty wiész...
Kiedy ci pierwsza żona umiérać miała... przyszłam, jak dziś, powiedziéć — „Na pohybel”; kiedy ci dzieci umierać miały, oznajmiłam, bo mi Bóg dał to wiedziéć wprzódy... i śmierć drugiéj żony... a teraz; wiem, ty chcesz się żenić trzeci raz, bez-chrestny człowiecze... i ja ci przyszłam znowu powiedziéć: Żeń się — „na pohybel” — zgubił ci mnie, zamęczył ci ojca, wypędził ci brata... Żony ci poschły od łez, dzieci odebrał Pan Bóg... Na pohybel tobie! na pohybel, za moje łzy, za moje życie! za moje wszystko! Na pohybel!
Podniosła rękę i powtarzając straszne przekleństwo, wlokła się do drzwi, a Śniehota nie śmiał ani jéj zatrzymać, ani słowa wyrazić... Dał jéj bezkarnie wyjść, słuchając, jak z sieni jeszcze słała mu toż samo przekleństwo, dopóki głos jéj, oddalając się, słabnąc, nie znikł wreście...
Śniehota stał, nie mogąc się poruszyć z miejsca, patrzał w podłogę... drżał... Długi czas, jak zdrętwiały pozostał, jak do podłogi wrosły; potém chwiejącym się krokiem posunął ku krzesłu, stojącemu przed ogniem i padł na nie.
W dziedzińcu słychać było psy ujadające, które babę do bramy szczekaniem gwałtowném przeprowadzały. Niekiedy zaskowyczał z nich który, jakby uderzony, i wycie a ujadanie rozpoczynało się znowu, coraz silniejsze, aż dopóki... wrota się za nią nie zamknęły.
We dworze zapanowała cisza, która w czasie pobytu Śniehoty, surowo była nakazaną; — chodzono na palcach — zniżano głos — nie śmiał się nikt ozwać, ni rozśmiać...
Hanna Hajdukówna, wydostawszy się za dziedziniec, stanęła rozpatrując dokoła, jakby namyślała, gdzie ma iść, gdy od wsi nadbiegł, ogromnego wzrostu chłop, w narzuconéj ledwie z prędka na ramiona siermiędze... Zobaczywszy ją, przypadł i pochwycił za rękę.
— Skaranie Boże z waryatką! — zawołał — a ty znowu we dworze była! a mnie jutro za to baty czekają... zawołał z gniewem... Bodaj...
Tu się wstrzymał pomiarkowawszy i głowę spuścił.
— Do chaty! — rzekł groźno — słysz!... do chaty!
Żebraczka mu się wyrwała gwałtownie.
— Co, ty mnie masz nakazywać? ty... hej! Matwieju! choć cię moje nosiły wnętrzności... strzeż się, aby cię usta matki nie przeklinały... Pójdziesz ty i twoi skróś ziemi i z chaty pustka będzie... Strzeż się! Matki słowa pan Bóg w niebiesiech słucha, nie zmuszaj ty mnie do przekleństwa!..
Matwiej odstąpił parę kroków, groźba nań podziałała widocznie. Mruczał niewyraźnie pod nosem:
— Kara bozka z kobiétą!!... a pan nademną litości mieć nie będzie.
— Bo on nad nikim jéj nie ma — dodała Hanna... Idź, zkądeś przyszedł, ja do twéj chaty nie pójdę... nie chcę... ale w świat. Swoje zrobiłam... do dworu mi już nie trzeba...
Mówiąc to, odwróciła się od niego, obejrzała, jakby szukając czegoś. W krzaku pod płotem leżały sakwy zrzucone, wzięła je milcząc, na plecy podniosła i w drugę stronę się powlokła. Matwiej postał, patrząc... i nie śmiejąc zaczepić matki, wrócił do wsi.
Noc była zimna i ciemna, droga mokra, — żebraczka nie patrząc przed siebie, zaczęła iść nad brzegiem rowu szybko, znajomą sobie ścieżyną, która prowadziła ku Pobereżu.
U komina w starym dworze siedział sam, nowy dziedzic, odprawiwszy przed chwilą Miętę, gdy w dziedzińcu psy ujadać zaczęły.