Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No5 page66.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy na dziedziniec wchodzili, ujrzeli u wrót stojącą żydowską furkę, któréj chude koniska obrok w workach zawieszony jadły, potrząsając niemi do góry, a w ganku słusznego mężczyznę, czapka na bakier, ręka za pasem i w zanadrzu plik papierów. Oczy miał wypukłe, czoło pyszne, wąs zawiesisty, postawę senatorską, tylko go to szpeciło, że na twarzy czerwonych plam było mnóstwo i nos jesienną barwę przybrał, karmazynowo-fioletową...
Piętka zaraz u fury spytał żyda:
— Kogóżeś to przywiózł?
— Pana Rejenta Ozorowicza!
— A! bodaj go djabli, gość nie w porę, gorzéj Tatara! — zawołał Piętka, maskując grę.
Rejent w ganku na nich czekał.
— Szanownego pana niego, — rzekł zdala, czapkę podnosząc — darujesz i przebaczysz, że jadąc do Rozwadowa, nie mogłem się oprzéć pokusić, aby czcigodnego mojego łaskawcy nie odwiedzić i nie złożyć mu mojéj atencyi...
Poczęło się prezentowanie, przy którem Szczuka zimno i bardzo neutralnie się zachował. Piętka w ogóle nie rad był z niego jakoś, rozruszać go nie mógł, rozgadać nie umiał, spenetrować nie było podobna. — Z góry i tajemniczo, pańsko, zimno ze wszystkimi się obchodził.
— Mruk, — mówił w duszy Piętka, — coś w nim, jakiś djabeł siedzi, że się tak zamyka — ale dobędziemy z niego... co tam ma! O ho! spoję go przy obiedzie.
Na to upojenie beczułeczka była wina, przywieziona wprawdzie od Grossmana, — była wódka na jarzębinę nalewana, było piwo; szło tylko, czy gość da to wlać w siebie. Do zachęty jedyny był Ozorowicz...
Zaraz w progu mąż ten bystry, objął sytuacyą, domyślił się o co chodziło, lecz popatrzywszy na Szczukę, zmiarkował, że dalekoby było korzystniéj jemu pomagać, niż Piętce. Nim przyszli miał się czas u czeladzi dowiedziéć o ośmiu koniach, napatrzył dwór pana Szczuki i wymiarkował, że kabza musi być nabita. A Piętka słynął z długów i golizny...
W ślad za Szczuką wszedł Rejent do pokoju, gdzie pani siedziała z dwoma starszemi synkami, umytemi powtórnie... i już trochę zasmolonemi po umyciu. Przed nią stała wódka przedobiednia, która dała assumpt gospodarzowi do unoszenia się nad wczorajszą śliwowicą. Szczuka kazał zaraz flaszkę podać.
Poszedł więc kieliszek kołem, od wacana do wacana, raz i drugi, bo wódka była przedziwna. Chwalili wszyscy i w głowach zaszumiało, gdy gospodyni do obiadku, przepraszając zań z góry, poprosiła.
Jéj staraniem, choć porządków w domu wielkich nie było, stół znalazł się schludnie zastawiony — bielizna czysta... i łyżek nie zabrakło, czemu się sam Piętka dziwował...
Zieleniak przywieziony od Grossmana, okazał się, jak on mówił: „pijabilis...” Zamiast goryczki, miał wprawdzie kwasek barszczykowaty, ale że podany barszcz w wazie kwaśniejszy był jeszcze — uchodził.
Rozmowa padła zaraz na majętności wiejskie, ich ceny, na interesa krajowe, na przyszłe kontrakty i różne inne sprawy kieszeni... Ozorowicz dowodzić zaczął, że majątku ziemskiego nie łatwo się teraz było dokupić. — Piętka wtórował, wszystko to jednak było grochem na ścianę, bo Szczuka ani przeczył, ani twierdził, słuchał. Po kilku kieliszkach gospodarz wpadł in medias res, mówiąc wprost o sprzedaży Pobereża...
— A to prawdziwie — rzekł — szczęśliwy traf tu przyniósł Rejenta, bo nikt lepiéj nad niego nie zna ceny, przechodu majątków i naszych interesów... Z nim jesteśmy, jak w domu; jego głowa to archiwum...