Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No4 page51.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jeremi jeszcze czamarkę wdziewał i czuprynę przygładzał, gdy to wszystko w dziedziniec paradnie zajechało, i pan Szczuka, trochę wykwintniéj odziany, ale zawsze z wołoska, czy z turecka, w ganku wysiadł, gdzie pod ten czas tylko najśmielszy i najstarszy synek Piętki z kijem schowanym za siebie, znalazł się na przyjęcie.
Chłopak był śmiały, jak ojciec, popatrzał w oczy przybyłemu, który mu się smutnie uśmiechnął i nic nie mówiąc, poprzedził do izby gościnnéj.
Tu jeszcze od świéżego zamiatania z pośpiechem, tuman kurzu powoli dopiero opadał — nie było nikogo, ale Piętka zapinając czamarę, wpadł zaraz, obcesowo, uśmiechnięty, ochoczy, i gościa począł wrzawliwie przyjmować.
— Naprzód konie do stajni... dwór pański na ekonomią, do podstarościego. Siadaj, królu mój, rozgość się... żona zaraz wyjdzie...
Rozglądając się powoli, milczący gość usiadł. Na jego twarzy we dnie widać było wyraziściéj, niż przy świetle karczemnego ogniska, ślady życia przebytego w trudzie i mozołach. Śniady był, opalony na czarno, kilka blizn tylko białych na twarzy szramami świeciło. Rycerska była postać, poważna, zamyślona, smutna.
Wesołość Piętki Jeremiego osobliwie odbijała przy tym zasępionym człowieku, który śmiać się nie umiał.
— No, widzisz waćpan dobrodziéj, Pobereże — począł szybko Piętka — toż to złoty kraj i majątek, jakiemu drugiego równego niéma na kuli ziemskiéj. Tylko mu gospodarza brak — a ja — ja żołnierz, ja nie rolnik... cała biéda na tém! Polesie, gadają, hm! a ja tu skroś pszenicę sieję i rodzi... żyto wylega — słowo daję — mostem leży, i dlatego mi tego roku porosło, jak zaczęło lać.. łąki! panie — chce się samemu trawę jeść! Tak mi Boże dopomóż... Las wycięty — prawda — ale puścił się — no! jeszcze takiéj młodzieży w lesie nigdzie nie widziałem... Wąż się nie przeciśnie... A cóż pan powie na dwór... pański, kasztelański. Ja tam go tyle nie potrzebuję i pustką połowa stoi, ale drzewo zdrowe... sto lat będzie trwać! Choć bale i assamble dawać. W ogrodzie najprzedniejsze na cały świat gruszki i jabłka... aleje, szpalery... czego dusza zapragnie. Słowem, jedz, pij i popuszczaj pasa... Gdybym ja był gospodarz...
Przybyły pan Szczuka milczał, nawet z twarzy ponuréj nie można było zmiarkować, jakie na nim wrażenie czynił widok Pobereża i gadanina dziedzica. — Temu się usta nie zamykały.
Nieśmiało, z oczyma spuszczonemi, blada i drżąca wyszła nareszcie pani Piętkowa, z obawą podnosząc wzrok na gościa, który ją witał z atencyą razem i zdziwieniem. Wczorajsze nazwisko sekutnicy zupełnie do jéj twarzy i postawy nie przypadało.
— Moja żonka — zaprezentował wesoło Piętka, całując ją w głowę. — Kobiéta złota... ale co ja od niéj cierpię!
Kasia spojrzała. Piętka się w kułak rozśmiał i ucichł... Wnet téż rozwarłszy drzwi, począł wołać na Iwasia, aby przekąski podawano.
— Nieszczęśliwie acan dobrodziéj trafiłeś, — odezwał się do Szczuki, — boję się, żebyś nie był głodny... Mieliśmy tu przypadek, o którym nie wiedziałem... wczoraj jadąc... piwnica mi się zawaliła i przygniotła cały zapas win starych, mogę powiedziéć na jakie tysiąc czerwonych złotych... niczego nie żałuję, jak tego tokaju...
Żona stała w płomieniach, Jeremi ciągnął daléj niezmięszany:
— A że nigdy jedna biéda nie dokuczy, w śpiżarni się zatliło... szkody mam w samych korzennych zapasach na parę set czerwonych złotych... Gdy mi żona o tém wczoraj powiedziała, małom włosów z głowy nie darł...
— Mój mości dobrodzieju — przerwał Szczuka — ja nie nawykłem do wygódek... mnie wszystko dobre...
Piętka zaczął go ściskać.
— Z takimi ludźmi — zawołał — to żyć i umierać! Karaj Boże do wieku!
Iwaś wniósł właśnie flaszkę wódki, chléb czarny, trochę masła, wędzoną kiełbasę z pomarszczoną wielce i trochę popleśniałą skórą, i dwa śledzie obłożone cebulą...
Biédna pani Piętkowa wstydziła się swojego ubóstwa... Jeremi nadrabiał fantazyą.
— Jeszcze tego na dobitkę było potrzeba, — rzekł — że ochmistrzyni, u któréj są klucze, bo jéjmość, słabowitego zdrowia, wyręczać się nią musi, mając dosyć do czynienia z bębnami; ochmistrzyni pojechała na odpust i klucze z sobą zawiozła, czy zamknęła... a wszystkie nasze srébro pod niemi... Dosyć, że dziś się cyną i gliną musimy obejść; a sréberka mam niczego...
Po twarzy jéjmości znowu płomienie biegały, a oczy trzymała wciąż spuszczone.
Wódki się napiwszy, przekąsiwszy summaryjnie, — Piętka na oględziny dworu i wsi zaprosił. Wezwano podstarościego, który popatrzał, skłonił się i poszedł milczący.
Osobliwsza rzecz — gość, którego oprowadzano, tak jakoś przeczuciem dziwném, zdawał się znać wszystkie kąty, że więcéj on ich, niż oni jego wiedli... nawet ścieżki wybierał, jakby po nich wczoraj chodził.