Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No4 page50.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Podstarości, alias włodarz, pan Mięta, stary człek, męczennik poczciwy, jak wszyscy w Pobereżu, — który kochał pana i klął go razem, litując się losu żony i dzieci — zwlókł się pod studnię, gdzie na zimnym wietrze Piętka obnażony do pasa ablucye spartańskie odbywał.
— Mięto, serce moje — zawołał do niego Jeremi, grubym ręcznikiem poczynając się ocierać. — Mięto, w twoich rękach dziś losy moje. Jak ty mnie stary zdradzisz... to mi się nie pokazuj na oczy...
— Na Boga miłego — odparł spokojnie podstarości — o cóż idzie? Już słyszałem od jéjmości, że się kupiec stręczy... Czy się to godzi Pobereże sprzedawać? a! panie!
— Milczałbyś! ja wiem co robię, — zawołał Jeremi. — Sprzedać muszę, długi mnie, z pozwoleniem, jak w..y obsiadły... albo sobie w łeb strzelić, albo chyba raz wyléźć z téj kałuży...
— A któż jegomości w nią wepchnął? — spytał stary z powagą.
— Tu nie czas na lamenty; jam żołnierz, u mnie po komendzie wszystko! Słuchaj stary, trzeba łgać, niéma ratunku, żeby się Pobereże bardzo źle nie pokazało. Wszak pszenicę sieliśmy tego roku...
Stary głową począł trząść.
— Korzec na ogrodzie wysieliśmy — rzekł — i to mietlica zjadła...
— Po cóż to gadać! sieliśmy pszenicę i basta... Rozumiész, bydło wyzdychało na wiosnę... Zresztą bylebyś milczał... ja resztę biorę na siebie...
Z głową na piersi zwieszoną, milczący Mięta się oddalił ku folwarkowi, widać go było, jak szedł, sam do siebie mówiąc i machając rękoma, jak chustkę coraz z kieszeni kapoty dobywał i nią się ocierał, i jak desperackim ruchem w progu folwarku stanął, a po chwili znikł.
Tymczasem dzieci się pobudziły, i nawykłe do swobody, około dworu dokazywały. Nawet trzyletnia Zośka, w ganku z niańką stała. Jeremi świeżo umyty, po kolei chłopców brał na ręce, całował, śmiał się i zapomniał na chwilę o biédzie. Jak stał w jednéj koszuli, musiał usiąść w ganku i synów na kolanach wozić.

— Jechał sobie pan, pan,
Na koniku sam, sam,
Za nim... i t. d.

a dzieci się śmiały i wrzeszczały.
Zabawa ta, do któréj i dziewczynka wyciągała rączęta, trwała jeszcze w jak najlepsze, gdy na gościńcu ukazały się wozy od strony karczmy Baby i Rozwadowa.
Jéjmość jeszcze nie ubrana wybiegła, ręce łamiąc.
— Jeremku, kochanie, — a toż gość twój jedzie! a ty w koszuli...
Powstał popłoch między dziećmi straszny. Zarazem jéjmość ujrzała gęsi, indyki i kaczki, które, nie pytając, gospodarowały po podwórku.
— Tomek! Tomek! pozapędzać drób! — rozległo się w ganku.
Tomek z folwarku wypadł i, w to mu graj, począł polowanie. Ptastwo zruszyło się całe, jak przed jastrzębiem, krzyk, wrzawa, dziéwka Paraska w pomoc wybiegła, psy zaczęły szczekać, słowem sądny dzień, aż gospodyni, uszy zatknąwszy schroniła się do dworu.
Jeszcze folwarczna służba nie ułatwiła się z drobiem, gdyż indyk stawił czoło Tomkowi i Parasce, i bronił swojéj rodziny, unguibus et rostro, gdy przed bramą stanął wóz wielki węgierski, kocami wysłany; cztéry konie w nim, jak orły czarne, za nim mniejszy drugi ze służbą, téż cztérokonny. Z obu po bokach pozatykaną widać było broń w pokrowcach, dwór zbrojny... woźnice wąsate... i na smyczy u wozu drugiego dwa charty ogromne, kosmate, wilczéj szerści... choć niemi niedźwiedzie szczuć.