Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No3 page36.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gdyż chodziły wieści, że tam się cóś ukazywało, że po nocy nieboszczykowie wyprawiali tam uczty i hałasy, że dusze pokutowały...
I za pana Piętki więc ta skazana na powolną śmierć domu połowa pozostała nie zamieszkałą, oddzieloną, a w nocy pod jéj oknami nawet ludzie przebiegali szybko, nie śmiejąc się oglądać. Okna były tarcicami na głucho pozabijane, drzwi także, co się wewnątrz działo i z dachem pogniłym, o to się nikt nie troszczył.
Druga połowa domu nie wiele piękniéj wyglądała, ale żyć w niéj było można, i rodzina Piętki mieściła się tu prawie wygodnie, bo nie była wymagającą.
Pan téż rzadko miejsca zagrzał, chyba gdy mu Pan Bóg dał gości, co się rzadko trafiało, bo nic ich tu nie wabiło, a gościnność pana Piętki, serdeczna bardzo, była równie uciążliwą, jak najniegościnniejsze przyjęcie. Piętka chcąc się okazać wylanym dla gości, męczył ich, poił kwaśnym piwem i winem, obarczał najdziwaczniejszemi podarkami, dom przewracał do góry nogami, zatrzymywał, nękał — słowem nieznośnym czynił pobyt u siebie.
Po nocy wyjechawszy z Baby, dostał się już nadedniem do swojego Pobereża... Wszystko tu spało, ale na odgłos znajomego biczyska i głosu pozrywali się wszyscy... Biédna żona, istna męczennica, piękna, blada, zmęczonéj twarzy, wypłakanych oczów kobiécina, wyszła piérwsza ze świécą naprzeciw męża, który ją gwałtownie pochwycił w objęcia i począł całować, jak najserdeczniéj.
— Robaczku mój! po cóż ty sama wstałaś! — zawołał — po co ci się było ruszać z łóżeczka... zmiłuj się... a to się jeszcze zaziębisz...
Okrzyczana za sekutnicę kobiéta, w istocie była biédną, zahukaną, i serdecznie przywiązaną do męża, którego kochała, nie mogąc go ani do domu przywiązać, ani do pracy nakłonić.
Ująwszy ją wpół wszedł, podśpiewując pan Jeremiasz do izby, i z gościnnéj na palcach, udał się razem z nią do dziecinnego alkierza.
W istocie pięcioro dziatwy, zdrowéj, pyzatéj, rumianéj, różnego wieku, od dziesięcioletniego chłopaka do trzyletniéj dziéweczki, spało po łóżeczkach i kołyskach. Piętka, który tak się chwalił, że radby pozbyć się razem i żony, i konsolacyi — zaglądał do każdego z dzieci najczuléj, twarz mu się śmiała... całował je ostrożnie, żeby im snu nie przerywać i widać było, że mu w piersi serce biło.
Lecz czułość ta trwała chwilę, poszli z jéjmością razem do bokówki, gdzie rzuciwszy się na krzesło Jeremiasz, na miłego Boga, kwaśnych ogórków zażądał. Jéjmość, osłoniwszy się chustą, poszła sama ze świécą do śpiżarni. Pozostawszy z sobą Piętka, jakby tknięty zgryzotą sumienia — począł sobie swe rozpasane wyrzucać życie... westchnął parę razy, ręką uderzył o stół.
— E! ba! — dokończył — dziś żyjem, jutro gnijem! co tam!... Jakoś to będzie! Aby dzień do wieczora!... Dzieci!... Kogo pan Bóg stworzył, tego nie umorzył — wezmą po mnie humor wesoły i spryt, i dadzą sobie rady na świecie...
Gdy jéjmość weszła z ogórkami, na które się rzucił chciwie, już zgryzoty sumienia byty przetrawione, zapomniane i humor wracał dobry, bo Piętka długo się frasować nie umiał.
Spojrzał na smutną, a piękną twarzyczkę żony i uśmiéchnął się do niéj.
— Kasiu, moja złota! — zawołał — na drodze szczęście mnie spotkało.. Wiész co — na te przeklęte Pobereże mam kupca! Z nieba mi spadł! Jutrom go na obiad zaprosił... Człek jakiś majętny od Turczyzny, czy od Wołoszczyzny, tęgi chłop... znać groszowity... Przyjedzie majątek oglądać.. trzeba go przyjąć, co się zowie!
Kobiéta ręce załamała.
— Jeremku, mój drogi! — krzyknęła — zlituj się, chybaś zapomniał, co się w domu dzieje! Ja prawie chleba nie mam... w śpiżarni pustki.. w piwnicy nic... jak-że my go, czém przyjmiemy!
— E! głupstwo! — zawołał gospodarz — pulpetów żadnych nie trzeba... czém chata bogata, tém rada.. Zaraz trzeba Iwasia kazać obudzić, niech do biédki zaprzęże i jedzie do miasteczka, ażeby mi „czuj duch” o świcie wracał z polędwicą, i z baryłką wina od Grossmana... Ja napiszę...
— Ale na borg nie dadzą...
— Da, musi dać, bo go juchę powieszę na gałęzi... albo psami zaszczuję... tak mi Boże dopomóż... Da — ja napiszę do niego...
Kobiéta siedziała z załamanemi rękoma, z oczyma wlepionemi w podłogę.
— Jeremku mój — zawołała z boleścią — a na cóż ci Pobereże, ostatni przytułek, sprzedać? Cóż my z sobą poczniemy? gdzie się my podziejem?
— Otóż widzisz, serdeczna Kaśko moja, złota... że nic nie rozumiesz się na interesach... Pobereże funta kłaków nie warto. Psi grunt, paskudztwo... jałowe pola... Pojedziemy do Warszawy... Dzieci nam brat pomoże wychować, ja do wojska wstąpię... kapitalik nam zostanie...
Piętkowa słuchała, głową potrząsając.
— Jeremku mój — wyszeptała po cichu — ty złote masz serce... ale grosz się u ciebie nie utrzyma... dostaniesz pieniędzy i nie odpoczniesz,