Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No2 page18.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozśmiała się.
— A nu, tak, wszyscy znają Hankę Hajdukównę, za życia starosty dworkę... hej, hej! za którą chamy i pany szalały... nim ona oszalała... jak ją zaniknęli na chléb i wodę po rózgach...
Aaron aż się skrył do alkierza, słuchać nie chcąc.
Uderzyła się w piersi.
Podróżny namarszczony rzekł ponuro:
— Mów o Śniehotach, nie o sobie...
Kobiéta zamilkła. Zdało się, jakby wątpliwość jakaś zamknęła jéj usta, jakby ją coś przestraszyło i onieśmieliło. Zmieniła nagle głos, postawę, spuściła głowę, posmutniała, i spokorniała.
— A co mówić o Śniehotach? Ojciec był starostą... dwóch było synów u niego... jeden od drugiego o rok młodszy... starosta młodszego kochał, a starszego cierpiéć nie mógł. Któż może wiedziéć dla czego? Starszy z młodszym nienawidzili się... jak bracia... kto może wiedziéć dla czego? — powtórzyła — a potém starszy, gdy mu się życic sprzykrzyło na dworze, znikł dnia jednego bez śladu i przepadł, jak w wodę...
— Jak w wodę — szepnęła cicho stara, mówiąc, niby sama do siebie. — Ojciec wszystko oddał młodszemu, tamtego wydziedziczył. Matka była dawniéj zmarła... Został ojciec z faworytem, oj! został na skaranie swoje, bo gdy starszego nie stało, jedynak ojca zmienił w sługę i urągał się schorzałemu i zapomniał o nim... Na barłogu skonał stary, przeklinając serce własne... a bijąc się w piersi, że syna skrzywdził i Bóg go za to pokarał... Ot jak było, paneńku! a było i więcéj, czego usta mówić nie chcą, i o czém lepiéj zapomniéć, co lepiéj pogrzebać, aby ludzie nie wiedzieli...
Otarła, jakby łzę — z twarzy... i mówiła daléj, znów, jakby sama do siebie, patrzając w ziemię:
— Ojca pochowali w prostéj trumnie sosnowéj... wynieśli po cichu... pogrzebli ubogo, i dopieroż się życie zaczęło!.. Ożenił się Śniehota... Bóg dał dzieci dwoje... zmarła żona, jak kosą podcięta, za nią synek jeden i drugi... został wdowiec sam. W rok na dworze było wesesele... poczęło się znowu życie... z młodą panią... Bóg dał dzieci troje... aż się śmiało na Rozwadowskim dworze... najmłodsze Bóg wziął piérwsze, w pół roku drugie, w tydzień po nim trzecie, w rok żonę... Chciał się żenić Śniehota, nie poszła już za niego żadna... Żal mu serce ściskał... porzucił Rozwadów... pojechał w świat, pojechały i wioski prędko, tylko jedna została... i on sam... sam, w téj saméj izbie, na tę samę chorobę jęczy teraz, gdzie ojcu dał dogorywać...
Zasłoniła twarz chustami i poszła, mrucząc usiąść u proga.
Podróżny słuchał, jakby o czém inném myślał; oprzytomniał, gdy zamilkła. Aaron, który od progu przysłuchywał się téż rozmowie, zburzony i gniewny niemal, wystąpił teraz przed gościa swojego.
— Co pan słucha — rzekł — albo w tém słowo prawdy?
— Jak to? więcby ona kłamała?
— Jéj się śni — począł żyd — ona już dawno na tym świecie nie żyje... Prawda, że starosta miał dwóch synów, i że się jeden z nich oddalił i przepadł; ale to był zły człowiek... On ani ojca, ani matki nie słuchał, a z bratem się jedli... Starosta chorował, miał łamanie w kościach; co dziwnego że umarł, gdy syna w domu nie było. Teraźniejszy nasz pan dwa razy się żenił... dzieci mu się nie hodowały... chorowity jest, ale przecie chodzi o swéj mocy, i doktorowie go obiecują uleczyć... a kto majątku nie stracił na te ciężkie czasy?
— Więc zostali tylko przy Rozwadowie? — począł gość.