Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No1 page5.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale westchnienie to zdradziło biédną kobiétę. Aaron ją dopiero zobaczył i pomiarkowł, że ta towarzyszka wcale dla pana, jadącego ośmią końmi, nie była tu stosowną.
Więc choć wiatr wiał na dworze i trząsł drzwiami, postąpił parę kroków i odezwał się głosem stłumionym:
— Widzicie, że tu panowie zajechali; idźcież sobie...
Stara patrzała z pod chusty na żyda, ale się nie ruszyła wcale.
— Słyszycie? — powtórzył Aaron.
Kobiéta podniosła głowę, chusta opadła jéj z czoła, światło oblało twarz, i podróżny ujrzawszy ją, począł się wpatrywać z nadzwyczajném zajęciem.
Staréj usta drżały i ręce.
— Idźcież ztąd! — powtórzył Aaron.
Kobiéta popatrzała na mówiącego i rozśmiała się. W śmiéchu była boleść przejmująca.
— A nu! stara! — zawołała, jakby — sama do siebie — a nu! won! na wicher i słoty... won!.. panowie do karczmy zajechali, idź, ta i giń pod płotem... O! dobrzy ludzie! dobrzy ludzie!..
Podróżny słuchał, i jakby mrowie po nim biegało od tego głosu, odwrócił się do żyda.
— Daj-że jéj zostać! — zawołał rozkazująco — mnie ona nie wadzi u progu... sam... żołnierz... jam po świecie się włóczył, i o łachmany nawykłem się ocierać, a — Bóg widzi — życie nauczyło, że łachman często od atłasu więcéj wart... Zostań stara...
Gdy to mówił, żebraczka, która się była podniosła, przysłuchując się głosowi temu, poczęła drżéć i siadła na ławie, prędko na twarz naciągnąwszy chustę.
Gość oparł się na ręku i dumał.
Aaron stanął zmięszany nieco i wolnym krokiem na dawne swe miejsce powrócił.
Ten epizod znowu zamknął wszystkim usta, kobiéta z pod chusty spoglądała na podróżnego, Aaron go mierzył oczyma... Ocknął się znowu zadumany.
— Znałem niegdyś Śniehotów — nie tu — może i nie tych — rzekł przybylec. — Powiedz mi, panie arendarzu, co to za jedni?
Żyd się namyślał.
— Co mają być za jedni — odezwał się z powagą — co ja panu o nich powiedziéć mogę? Szlachta stara... ludzie godni... dawniéj do nich więcéj włości należało... teraz ino Rozwadów... panowie z panów, choć teraz to zubożało...
I zamilkł. Podróżny zdawał się więcéj oczekiwać, lecz żyd już tylko brodę gładził.
— Jakże przyszło do ubóstwa?
Ruszył Aaron ramionami.
— Kto może wiedziéć, jak do niego przychodzi?... dopust Boży...
I chcąc pokazać, że do dalszéj nie rad rozmowy, Aaron poszedł ku ogniowi i słudze.
Wtém z ławy wstała żebraczka. Wlokąc nogami, spierając się o kiju, zwolna zbliżyła się i stanęła naprzeciw zamyślonego podróżnego... Chusta jéj znowu z czoła opadła, siwe bujne włosy w nieładzie zsuwały się na czoło i policzki... czarne oczy podniosła na gościa i uśmiéchać się zaczęła.
— Wyście mnie, paneczku, ulitowali się, to ja wam o Śniehotach rozpowiem. Ja tutejsza!... Aaron wam prawdę zatai... a ja się niczego nie boję... Mnie już nadojadło życie... mnie żaden pan nic nie zrobi... zasieką, to zasieką... zamkną, to zamkną... zabiją, Bóg zapłać...
Ruszywszy ramionami ciągnęła daléj:
— Ej, to stare dzieje! Kto starego Śniehotę pamięta?
Wtém Aaron przerwał jéj nieco zniecierpliwiony:
— Siedziałabyś babo w kącie cicho... także się wyrwała do rozmowy...
— Dać jéj pokój! — zawołał podróżny — niech mówi...
I dobywszy srébrny pieniądz, rzucił go babie pod nogi. Podniosła go, a ręką drżącą ku ziemi podziękowała, i tryumfującym wzrokiem rzuciła na żyda.
Aaron targał brodę.
— Z przeproszeniem jaśnie pana — rzekł obrażony — nie trzeba jéj słuchać. Ją tu wszyscy znają: to Hanka Hajdukówna, co ma w głowie pomieszano... Będzie pleść androny... niéma czego słuchać...
Kobiécie oczy zabłysnęły i uśmiéch otworzył usta, w których z pod zmarszczek błysnęły poraz piérwszy dwa rzędy białych zębów, wśród twarzy wynędzniałéj, zjawiających się na dowód jakiéjś siły zwierzęcéj, która tę biédną istotę przy życiu trzymała. Zęby te drobne, kształtne, ostre, świéciły, jak w paszczęce wilka, głodne życia i żeru... one jedne i oczy drugie, czyniły z téj ruiny zagadkę. Coś młodego żyło w tém próchnie...