Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No1 page4.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skinienie i oczyma szukali pańskiego wejrzenia. Lecz podróżny nie ku nim, ale się po gospodzie rozglądał... Jednę rękę trzymał za pasem, drugę na rękojeści szabli.
Aaron zbliżył się, uchylając jarmułki.
— Ty tu jesteś gospodarzem? — stłumionym głosem spytał przybyły.
— Do usług jaśnie pana — z pewną powagą odparł żyd, nie posuwając się zbyt blizko.
— Możesz nas tu przenocować? — podchwycił, wkoło tocząc oczyma podróżny.
— Przenocować? — powtórzył żyd nieco zafrasowany — przenocować?.. Jaśnie pan niewygodny tu nocleg miéć będzie... Była wprawdzie izba dla podróżnych... ale do mnie rzadko kto zajeżdża... to tam obrok zsypano... a tu...
— No, i tu się na sianie przespać można — rzekł, oglądając się jeszcze gość, któremu z oczów tak patrzało, że Aaron nie miał mu się ochoty sprzeciwiać.
— Ale o pół milki — odezwał się, pomyślawszy nieco — prosto jak strzelił... do Rozwodowa... droga piasczysta, równa... tamby, jaśnie pan znalazł lepszy nocleg, niż u mnie... czy w plebanii, czy na dworze.
Podróżny milcząc, zdjął kołpak i położył na stole; włosy mu na szyje spłynęły, a zarazem zaświeciła łysina, bo bujny niegdyś zarost głowy trzymał się już tylko dokoła obnażonéj czaszki. Aaron ukradkiem począł mu się przypatrywać bardzo bacznie. W istocie ciekawa to była głowa i twarz, nie podobna do tych, których się codziennie spotyka, coś nie obuzdanego, dzikiego świéciło w oczach bystrych, coś żołnierskiego było w ruchach, coś nakazującego w głosie — na wardze zarosłéj drgał mu wąs, jakby i on się gniewać miał ochotę.
— A po co mi, do stu katów — zawołał — w ciemną noc wichrowatą wlec się jeszcze jaką godzinę do Rozwadowa... Choć oczy wykól... wiatr konie wywraca... Wszak w szopie miejsca dosyć na ośm koni?
Ośm koni zabrzmiało dziwnie w uchu Aarona.
— A owsa choć po garncu dla nich stanie — dodał podróżny, i spojrzał na idących za nim. Ci ni słowa nie mówiąc, ruchami głowy potwierdzili pańskie zdanie.
Skinął na nich, aby nie pytając arendarza się rozgościć; sam ławę ująwszy ręką silną zbliżył ją nieco ku ogniowi, i siadł na niéj.
Rozgaszczanie się to wskazało Aaronowi jego obowiązek, lecz stary zwykł był bawić tylko przybyłych, a przyjęcie ich zdawał zwykle na posługacza, który w téj chwili dojąkiwał w drugiéj izbie wieczorną modlitwę. Zapalono latarkę i Moszko, wciągnąwszy na się opończę, poszedł z nią do szopy, wrota z wnętrza już zaparte odmykać.
Tymczasem zadumany podróżny patrzał na ogień, jakby zapomniał, co się wkoło niego działo — jakaś myśl go znać chwyciła nagle i z lichéj gospody kędyś daleko na świat wywiodła... Nie spostrzegł nawet Aarona, który stał, oczekując rozmowy, poczuwając się do obowiązku utrzymania jéj.
Nie daremne téż było jego oczekiwanie, bo gość po chwili, zbudzony z téj zadumy, twarz ku niemu zwrócił, czarne oczy wlepił w niego bystro i zdał się pilno badać stojącego przed sobą — jak gdyby nie ledwie odgadywać go pragnął.
Milczące to badanie czyniło na starym tak nieprzyjemne wrażenie, iż po kilkakroć poruszył się, poprawił pasa, pociągnął włosów, pogładził brody... i oczy wreszcie ku ogniowi zwrócił.
Właśnie w téjże chwili podróżny go zagadnął.
— Dawno na téj karczmie siedzicie, mości arendarzu?
Uśmieszek przebiegł usta starego.
— Z przeproszeniem jasnego pana, jam się tu urodził... mój ojciec, dziad i pradziad na téj karczmie siedzieli...
Podróżny nie zdziwiony wcale, potrząsł głową.
— Do kogoż ona należy?
— A, do Rozwadowa... — odparł powoli żyd — pan zapewne z daleka jedzie?
— Ja? — uśmiechnął się nieznacznie gość — a! bardzo z daleka... bardzo z daleka!.. A Rozwadów-że czyj?
— Z dawien dawna do panów Śniehotów należy.
Podróżny z dumą cofnął się od ognia ku smołowi, podparł na ręku i zdawał oczekiwać dalszych objaśnień — ale żyd urwał nagle.
Chwila milczenia ciężką była dla obu, bo i Aaron westchnął, i podróżny, patrząc na ogień coś z piersi dobył, jakby mu w niéj ciężyło tchnienie.
— Do Śniehotów? powiadasz waść — odezwał się zcicha. — Do Śniehotów, więc ich tu dużo jest tych panów Śniehotów?
Aaron widocznie już wzięty na spytki nie miał nadzwyczajnéj ochoty do dalszego opowiadania.
— To, tak się mówi — dodał po namyśle — bo majątek zawsze do téj familji należał.
Znowu nastąpiło milczenie, które przerwało tylko westchnienie nowe, ale te dało się słyszéć u drzwi, gdzie dotąd siedziała stara żebraczka z osłonioną twarzą. Gość spojrzał w tamtą stronę, popatrzał i nic nie dopatrzywszy, oprócz nieforemnéj kupy łachmanów, okrywającéj kobiétę skuloną na ławie — odwrócił oczy.