Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No18 page275.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy wśród téj sceny zatoczyła się bryczka i poznano w niéj pana Andrzeja, Domka uciekła, do bokówki drzwiami trzaskając, a gość wszedłszy, zastał tylko samą gospodynię, poruszoną widocznie, zagniewaną i nie bardzo mu radę.
— Przepraszam panią, że ją inkomoduję, — rzekł wchodzący — słyszałem, że pan Jan Śniehota chory w Warszawie, a tu mu majątek tradują, że żona jego wróciła. Radbym się coś o tém dowiedziéć.
Zębowska, poprawiająca loków porozrzucanych i chustki, nie rychło na odpowiedź zdobyć się mogła. — Namyślała się, co ma mówić, gdy pan Andrzej dodał:
— Może bym mógł się widziéć z panią Janową?
Panią Janowę, choć jéj nie było widać, czuć było dyszącą tuż za drzwiami w bokówce, i zaglądającą ciekawie przez szpary starych drzwi źle spojonych.
— Ale panowie, — rzekła Zębowska — ja tam nie wiém, bracia czy nie, nie żyliście z sobą przecie. Co panu do Jana?
Odpowiedź była niezręczna. Andrzej wysłuchał ją obojętnie.
— Zostaw mi pani — rzekł po chwilce — pobudki, dla których się pytam, wstydzić się ich nie mam powodu. Mogę się widziéć z panią Janową?
Zębowska nie wiedziała co odpowiedziéć.
— Ja tam nie wiém, — przebąknęła — kobiéta chora, zmęczona...
Tylko co tych słów domawiała, gdy dziwném zrządzeniem, Serebrnicki, za którym wysłał Andrzej tylko co, zajechał przed dworek i impetycznie wpadł do pokoju.
Z widzenia pono znał pana Andrzeja, zobaczywszy go tutaj, zmięszał się.
Zębowska sama, pono nie wiedząc, co robi, zawołała głośno:
— A otóż chwała Bogu i pan Serebrnicki.
— Bardzo szczęśliwie, żeśmy się spotkali, — odezwał się, postępując ku niemu Andrzej — właśnie ja Ozorowicza do pana posłałem. Co to jest za tradycya na Rozwadów?
Zczerwieniał prawnik, schwycony niespodzianie i począł bełkotać:
— Cóż to ja się mam z tego tłumaczyć... tradycja, tradycja — za długi — po wszystkiém...
To mówiąc, spojrzał jakoś w oczy stojącemu na przeciw Śniehocie, i spotkawszy jego wzrok śmiało wymierzony ku sobie, spokojne oblicze, na którem widać było jakąś pewność czystéj sprawy, mimowolnie zmięszał się, zmalał, skulił, spłonął — a sędzia byłby go z jednéj fizionomyi winowajcą uznał.
— Co się dzieje z panem Janem? — zapytał poważnie gość.
Ten rodzaj inkwizycyi zburzył prawnika. Ruszył ramionami.
— Albo ja wiem. — Co to do mnie należy? chory... leży może w szpitalu, czy u doktora... Śmieszna rzecz! Gdyby i zdrów był, nic by to nie pomogło, bo długów, więcéj niż majątku.
Po tém zbyt gwałtowném i zdradzającém niepokój wystąpieniu Serebrnickiego, nastąpiło milczenie. Andrzej stał ciągle spokojny.
— Przecież mi pan za złe nie możesz wziąć, że się o brata dopytuję? — rzekł cicho.
Popłoch, jaki rzuciło na wszystkich stawienie się niespodzianie Śniehoty, był widoczny i mówił wiele — on sam mógł z niego wnioskować, iż sprawa nie musiała być czystą.
Milczeli jeszcze, gdy z bokówki wyszła z palącą się twarzą, rozjątrzona Domka i ledwie głową kiwnąwszy gościowi, odezwała się grubiańsko:
— Czegoż tu pan od nas chcesz?
— Radbym się dowiedziéć o panu Janie — rzekł spokojnie Andrzej.
— To dopiero czułość w porę — zawołała młoda pani — przecie panowie z sobą nie żyliście, on pana nienawidził... zkądże taka o los jego troskliwość!
— Był mi zawsze bratem — odparł tém spokojniejszy Andrzej, że w tych, co go otaczali widział jakiś przestrach i rozgorączkowanie, — chory jest — i pani go opuściłaś chorego.
— Cóż komu do tego! pytam się! co komu do tego! — odpowiedziała Domka.
Po tych słowach, już urwawszy rozmowę z nią, pan Andrzej z zimną krwią zwrócił się do Serebrnickiego:
— Mówiono mi, że pan ponabywałeś długi i tradujesz Rozwadów, mam sobie za obowiązek uprzedzić pana, iż to jest nasz majątek dziedziczny, rodowy i że ja mu w ręce obce przejść nie dam. Ażebyś pan napróżno nie rachował, wcześnie mu to oznajmuję.
To mówiąc, skłonił się do kola i widząc, że tu już ani robić, ani mówić nie ma co, wyszedł powoli. Adwokat stał zmięszany, równie, jak Domka. Ani on, ani ona nie mogli przewidywać żadnéj interwencyi ze strony tego brata, którego za obcego prawie uważali. Była to rzecz dla nich nowa, niespodziana i groźna.
Samą postawą, mową, energiją a wreszcie zamożnością swą pan Andrzej był strasznym — Serebrnicki zmiarkował, że stawiąc mu się w pierwszéj chwili za ostro i narażając go sobie — popełnił błąd niedarowany.