Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No14 page211.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zbiedzona, ze spokojną twarzą. Uściskały się. — Dała znak gospodyni, aby mówić po cichu, bo mąż spał po obiedzie. Poszły razem do pokoju młodéj pani.
— A cóż? a cóż? — zaczęła matka — no — jakże? co się u was dzieje? jak ty z nim?
— Co ma być? — odparła Domka, wstrząsnąwszy pięknemi ramionami — co ma być? Juściżem ja wiedziała po co tu jadę, że tu żadnego szczęścia mieć nie mogę. Trudno ze starym grzybem, — a no — po téj chorobie, choć się zrazu ruszał i chciał wszystko wziąść w ręce; spowolniał — a ja — co mogę, to robię, aby życie znośne było. Dosyć, że mnie słucha... klucze mi oddał.
To mówiąc, Domka zarumieniła się, zwycięzko spojrzawszy na matkę. Zębowska miała tę pociechę przekonać się, iż nauki jéj zdrowe w las nie poszły. Uścisnęła ją w milczeniu.
— Chwała panu Bogu! — rzekła — daléj już pójdzie, bo to ta pierwsza chwila najgorsza; jakby był górę wziął, już trudno potém się rewindykować.
Po chwili rozmowy cichéj, wyznała znowu Domka, iż się już wcale męża nie boi i że z nim sobie da rady. — Matka tedy przypomniała Ozorowicza i testament.
— Będzie na to czas — odezwała się młoda pani — on choć słaby, ale pociągnie. Z nim obcesowo nie można, a powoli to się zrobi... Tak się zdawała pewną siebie Domka, iż Zębowska już więcéj o to ją nie zagadywała. Ze swéj strony jéjmość chwaliła się śpiżarnią, zapasami, dostatkiem, który po maleńkich w Myzie przyborach gospodarskich, bardzo się jéj znacznym wydawał. Nie wiedziała wcale, jak stały istotnie interesa Rozwadowskie, bo o ich opłakanym stanie nie miała się jeszcze czasu dowiedziéć.
Gdy po śnie poobiednim zbudził się Śniehota i znać mu dano o przybyciu matki żony, pośpieszył zaraz na jéj powitanie. Niczém było dla Zębowskiéj widzenie córki na osobności, kamieniem probierczym być miało rozpatrzenie się, jak oni — z sobą byli... Przybyła jéj ta pociecha, iż się przekonała, że Domka nad mężem górę wzięła, i starym obracała, jak chciała — a był dla niéj powolnym w osobliwszy sposób. Czy choroba go tak zmieniła, czy miłość, czy zręczne z nim postępowanie, czy razem wszystko troje — domyśléć się nie umiała. — Chociaż wieczór był późny już, mróz ostry, nie wstrzymywano Zębowskiéj, aby przenocowała. Po kilkakroć stary Śniehota wracał do tego, jak to niebezpiecznie jest na ludzi się spuszczać, szczególnie w małém gospodarstwie. Ledwie się z krzesła ruszyła Zębowska, nawet bez myśli wyjazdu, zaczęto się z nią zaraz żegnać. Musiała więc wyjechać z sercem zakrwawioném, smutna — zdziwiona i nie dobrze rozumiejąc, co się tam działo z tą Domką, któréj teraz poznać nie mogła. W istocie młoda pani miała umysł spokojny, orzechy gryzła, chodząc; podśpiewywała, śmiała się, a o starym grzybie mówiła tak, jakby go już miała w kieszeni. Wszelkie owe przedślubne desperacye znikły; — pogodzona ze swym losem, młoda pani, przyznała się tylko matce do jednéj rzeczy:
— Aby stary pozdrowiał, powiozę go do Warszawy, tu na wsi niéma co robić — ludzi niéma!


X.

Gdy u kropielnicy w kościółku padał pan Jan Śniehota, nieznajomy stojący u słupa, rzucił się z innemi ratować go, był jednym z tych, co omdlałego wynieśli, lecz nim cyrulika sprowadzono, wysunął się nieznacznie — i zniknął.
Tegoż wieczora siedział w Pobereżu u siebie pan Andrzej z założonemi rękoma, oczekując na wiadomość, którą mu z miasteczka przywieźć miano, i odetchnął gdy nareszcie od proboszcza odebrał karteczkę, że pan Jan miał się lepiéj i że mu, przynajmniéj teraz, żadne się nie zdawało grozić niebezpieczeństwo.
Z niepokojem potém dowiadywał się ciągle, co się działo w Rozwadowie. Blizkie sąsiedztwo dwóch folwarków; stosunki, jakie tam miała Hanka Hajdukówna, która się nieustannie miedzy Rozwadowem a Pobereżem włóczyła, i do pana Andrzeja z raportami przychodziła — ułatwiały dowiadywanie się to i bardzo szczegółowe doniesienia o tém, co się działo u Jana.
Ustał więc niepokój, który w początku okazywał Andrzéj, wróciło dawne jego regularne, smutne i odosobnione dosyć życie. Dom wprawdzie miał otwarty, przyjęcie w nim było bardzo sute i pańskie; ale charakter poważny gospodarza, dom ten czynił nie zbyt ponętnym. Gawiedź, co się najwięcéj włóczyć lubiła, tu mało znajdowała przyjemności, Andrzej był małomówny, zbytniéj wesołości nie lubił, u niego się na wodzach zawsze trzymać było potrzeba. Gdy kto miarę przebrał, marszczył się i milczał.
Zabawą główną były konie i sprawy rycerskie. Wkrótce po okupieniu Rozwadowa, ludzie z tatarska poprzebierani, przypędzili cały tabun do Pobereża. Stajnie i szopy trzeba było dla stadniny oczyszczać i rozszérzać. Sam pan mocno się nią zajmował. Często pół dnia spędził około swoich ulubieńców. Oprócz tego ku wiośnie