Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No12 page178.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rzadki téż to był wypadek tylokrotnie powtarzanego małżeństwa, a pobożniejsi ślub ten uważali za świętokradzki niemal i sprośny.
Spoglądano téż na pannę i matkę jéj z pewnym rodzajem politowania i niemal pogardy, że się dla mizernego grosza ważyły na związek z człowiekiem tak złéj sławy... i tak widocznie dotkniętym palcem Bożym. Kobiéty, jakby czuły, co się koło nich działo, wielką dumą i napuszeniem odpłacały tłumowi. Śniehota, nie mogąc być młodszym, starał się przynajmniéj wystąpić świetnie i przybrał się w najparadniejsze suknie, w najdroższe klejnoty swe.
Całe to wesele, które chciał przepyszném uczynić, było rodzajem desperackiego i nierozważnego urągania się losowi. Na odłużony już Rozwadów, pożyczono jeszcze, nabrano u lichwiarzy, bez nadziei i widoku oddania długów. Śniehota rachował może na kuferek pani Zębowskiéj, o którym różnie mówiono; zresztą niebardzo sobie zdawał sprawę z tego, co czynił... brnął po desperacku...
Od czasu przybycia Andrzeja do Pobereża, gorączka jakaś opanowała brata. Było widoczném, że odgrażając się na niego, unikał wszakże spotkania z nim. Nie bywał nawet w kościele, ani w miasteczku, aby się z nim nie zetknąć. Czasami oczy jego wylękłe, gdy się nierozpoznana zbliżała postać, zdawały ze strachem odgadywać w niéj tego brata...
Ale że Andrzéj téż nie szukał go, stało się, że się wcale nie widzieli. Do dworu w Pobereżu ten i ów, szczególniéj Ozorowicz, przywozili wszystkie plotki z sąsiedztwa. Był więc spokojny, jego mieszkaniec uwiadomionym o wszystkiém, o zaręczynach, o dniu wesela...
Na kilka godzin przed ślubem, gdy już mieszczaństwo Bereźnickie, szlachta okoliczna, budnicy — zapełniali prawie przystrojony kościółek, a ksiądz staruszek w zakrystyi się modlił, sposobiąc do błogosławieństwa, wóz węgierski zajechał do najlepszéj w rynku gospody i z niego wysiadł dorodny mężczyzna, pięknie strojny, w którym się raczéj domyślano, niż poznano Andrzeja Śniehotę.
Nie przybył tu wypadkiem, bo widać było, po piękném ubraniu, kołpaku, płaszczu z rysiami, butach czerwonych i dwóch dworzanach także strojnych i szarawarowych, że się na tę uroczystość gotował. Wysiadłszy przed gospodą — Andrzéj ze swymi przybocznymi poszedł zaraz ku kościółkowi. Zrobiono mu, gdy wchodził, nieco miejsca, zaczęto szeptać, oglądać się, stawać na palcach, aby go zobaczyć... lecz, że w kościele było pełno, musiał przy kropielnicy u słupa stanąć, bo daléj cisnąć się nie chciał.
Prawie w téjże chwili usłyszano klaskanie z bata i powozy państwa młodych ukazały się na gościńcu. Ruch się zrobił w kościółku, a choć organy milczały jeszcze, musiano dać sygnał kalikującemu, bo miechy sapać zaczęły. Organista zakasawszy poły, siadł z palcami nastawionemi, aby w chwili wnijścia palnąć huczną introdakcyą.
Ukazała się naprzód we drzwiach, cała w bieli, w zasłonie i wianku, krasą młodzieńczą ozdobna, panna młoda, z minką pogardliwą, brwiami zmarszczonemi, wargą wydętą... Za nią szedł w atłasach i aksamitach, głowa do góry, czapka na szabli, ze spinką brylantową pod szyją, żółto blady pan nie-młody, którego dwie drużki niedorosłe i zziębłe prowadziły. U kropielnicy należało wziąść święconéj wody i przeżegnać się. Śniehota się odwrócił, rękę wyciągnął, wzrok jego padł niespodzianie na stojącego poważnie u kropielnicy, nieznajomego mężczyznę — ręka opadła, trupia bladość okryła mu twarz... zdało się, iż zemdleje i runie, bo się zachwiał na nogach. Przestraszone drużki chwyciły go pod ręce, chcąc pociągnąć za sobą, lecz wzrok Jana utkwił w nieznajomym człowieku z taką siłą, z takiém natężeniem, oderwać się nie mogąc od niego — iż chwilę jakąś musiał się cały orszak cisnący do drzwi wtrzymać, zaczęto szeptać, nie wiedziano co robić... Panna młoda stała już u wielkiego