Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No11 page165.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ci, z którymi od dawna nie żył, jak Piętka z żoną, Sikora, Zawadzki, Pohoryło, zostali zaproszeni półgębkiem... Z dalszych okolic także, ludzie zapomnieni, do których umyślnie jeździł Śniehota, przybyć obiecywali...
Ślub naturalnie miał dawać proboszcz nasz staruszek, a że mu niesłychanie zgoda na sercu leżała, pod pozorem examinu przedślubnego, pojechał do Myzy, gdzie rzadko bardzo gościł. Znał te panie z kościoła i konfesyonału, lecz gdy one nawykłe do księży perfumowanych, jakoś kwaśno go przyjmowały, z ukosa poglądając na wyszarzaną sutannę — dał im pokój.
Pomimo tego na tydzień przed uroczystością, po ostatniéj zapowiedzi, wózek proboszcza zatoczył się przed dworem w Myzie. Już przez okno panna Domicella go poznała i sama nie mając ochoty nudzić się (jak mówiła) z prostym księdzem, nie umiejącym po francuzku, wysłała matkę do niego...
Przyjęto go, jak się przyjmuje natręta, którego grzeczność nie dozwala odepchnąć... wyszła Zębowska napuszona, roztargniona, z góry spoglądając na księżynę, który na to bynajmniéj nie zważał.
Ona go traktowała jako coś niższego, on ją jako owieczkę, która z drogi się zbłąkała.
Po wstępnych kilku słowach, ksiądz przystąpił do rzeczy.
— Jest moim obowiązkiem kapłańskim — odezwał się, korzystać z każdéj okoliczności, by między mojémi parafianami zgodę krzewić i miłość braterską... W. pani dobrodziejce wiadomo, że Śniehotowie z sobą są, jak pies z kotem...
— Mój księżuniu — przerwała Zębowska — co tam o tém mówić, kiedy przyszły mój zięć, pan Jan, powiada, że to samozwaniec...
— Jako żywo — odparł ksiądz — on go nie widział od dziecka. Byłoby świętém dziełem, dobréj wróżby dla przyszłéj żony pana Jana, aby na mężu swym zgodę wymogła...
— A! dajże nam z tém święty pokój! — ofuknęła Zębowska — także ci się zachciało, żebyśmy my... wdawały się w te za wikłane sprawy — a co to do nas należy?...
— Pan Bóg by błogosławił — duszycz... rozpoczął ksiądz; chciał powiedziéć wedle zwyczaju: duszyczko droga, ale mars na twarzy jéjmości usta mu zamknął. Pan Bóg by błogosławił — poprawił się... i westchnął.
Zębowska chodziła po pokoju, złotem piórkiem dłubiąc w zębach, i naśladując ruchy księżnéj pani, a na księdza prawie nie zwracając uwagi. Proboszcz umilkł.
Gospodyni ciągle używała przechadzki zamyślona, na ostatek stanęła przed proboszczem.
— Gdzie to słychana rzecz — mój księżuniu — rzekła — żeby się duchowieństwo w takie sprawy wdawało? Pozwól bo sobie jegomość powiedziéć, że to jest niestosowne... Ja księdza przy ołtarzu i w zakrystyi znam, ale żeby mi miał rady dawać...
Ruszyła ramionami, staruszek podniósł głowę, posłuchał z uwagą, litościwym wyrazem twarz mu się dziwnie ubłogosławiła. Milczał... lecz ruszył się do wstania.
— Ja moje owieczki — rzekł powolnie i łagodnie — znam u ołtarza i wszędzie, gdzie się spotkam z niemi, bo nigdy kapłanem i księdzem być nie przestaję. Powiedziałem, co mi kazało sumienie... a zatém, gdy się to wydaje niewłaściwém i — zbyteczném — niechże będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Pani Zębowska, która się może spodziewała i gotowała do rozprawy innéj, a w niéj chciała swą edukacyą i wyższość okazać, zmięszała się nieco, widząc się tak summaryjnie odprawioną, kilka kroków postąpiła za staruszkiem, jakby chcąc go przeprosić, wstrzymała się w progu i dała wynijść i odjechać.
Zaledwie się wysunął, z bokówki wybiegła panna Domicella, nieubrana, z włosami rozpuszczonemi, w trzewikach przydeptanych, bo tak najlepiéj lubiła chodzić, gdy się nie stroiła do gości — i równie poruszona jak matka, z ruchem groźnym na drzwi wskazała.
— Także mi nauczyciel! pilnowałby swojego nosa! — zawołała gniewnie. Ale to tak tego starowinę zepsuli, że już sobie co chce pozwala... Żebyśmy my miały wdawać się w te rzeczy!...
Obie kobiéty zapérzyły się; miały na cały wieczór o czém rozprawiać. Usposobienie względém pana Andrzeja było najnieprzyjażniejsze i przez wpływ Jana i przez urazę ku niemu, iż położonym w nim nie odpowiedział nadziejom.
Nadszedł nareszcie dzień ślubu... w obu dworach raczéj — dzień sądny, niż radosny. Panna płakała i mdlała, stary małżonek się gniewał, wszystko się nie szykowało, gości wielu z różnych względów i powodów odmówiło... Wesele, które miało być huczne, obiecywało się być kwaśném. — Ponieważ proboszcz chciał i nie można było od niego wymagać, aby ślub dawał w domu, ogromna liczba ciekawych zebrała się w drewnianym kościółku Bereźnickim, aby widziéć niedobraną parę. Wiele osób co na weselu być odmówiło, kryło się po kątkach kościoła, aby zobaczyć Śniehotę, z trzecią żoną idącego do ślubu...