Strona:PL Józef Potocki-Notatki myśliwskie z Indyi 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwinąć i dalej o kilkanaście mil w głąb dżungli się posunąć. Grant jedną stroną, ja drugą, puszczamy się w kierunku miejscowości Romnagar zwanej, gdzie wieczorem nowym obozem rozłożyć się mamy. Dżungla coraz gęstsza, okolica więcej górzysta i dzika. Z biedą przedzieram się konno za mym nagim przewodnikiem, który jak małpa ze skały na skałę skacząc, lub jak wąż w wysokiej trawie się wijąc, drogę mi wskazuje. Krajowcy tu widocznie myśliwi, niemal każdy z nich nosi strzelbę, jeżeli tem mianem nazwać można ich broń, wobec której, powiązana sznurkami pojedynka naszego Poleszuka, pierwszorzędną Lankastrówką się wydaje. Poprostu jest to długa lufa do kawałka zakrzywionego drewna przywiązana, bez zamków ni kurków. Chcąc wypalić, trzeba proch przez dziurkę w lufie wydrążoną loncikiem zapalić, a jednak od tej broni, z rąk krajowych myśliwych, padają setki zwierza, szczególnie jeleni i Nilgajów, które dla mięsa i skóry, masami strzelają. Ludzie tu dziksi niż w okolicach Goony, białego boją się jak dyabła; mieszkają małemi osadami w środku dżungli w nędznych lepiankach, nieraz w ziemnych kryjówkach i jak mnie zapewniali, w braku lepszego pokarmu ścierwem nie gardzą.
Na helawie, w wysokiej trawie udało mi się stadko gazelli zjechać; ledwo je z trawy widać było. Wybrawszy ładnego koziołka, strzeliłem go z ekspresa; po strzale podbiegł kilkanaście kroków i padł nieżywy. Większy od naszego rogacza, rogi ma prawie zupełnie proste, karbowane.
Musimy szybko się cofać. Gęste kłęby czarnego dymu wznoszą się przed nami. Dżungla się pali, widać płomień o kilkadziesiąt kroków. Szczęściem wiatr sprzyja, pędząc pożar równolegle z nami. O tej porze roku, pożary dżun-