Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Tomko Prawdzic 080.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poszli i po stromych w istocie a nie bardzo wygodnych wschodach wdrapali się na wieżyczkę która czoło swe szklanne wznosiła nad dachy przyległe. Z niej tylko szerokie niebios pola, kominy czarne i latające wrony widać było. Chłód przejmował w tej izdebce otwartej na cztery wiatry, zastawionej nieznanemi narzędziami, podobnemi do jakichś przygotowań męczeńskich, ostremi, błyszczącemi, strasznemi. Ogromny teleskop jak działo wymierzone ku niebu sterczał w pośrodku, a chronometr powolnym ruchem mierzył mu ulatujące godziny. Na podłodze walały się księgi zapisane liczbami i pootwierane szeroko, rozplaśnięte, rozbite, zmęczone i ledwie dyszące.
Wśród tych ksiąg i narzędzi człowieczek łysy, zamyślony chodził, skakał, szeptał, licząc coś kredą na tablicy i nie wiedząc co się około niego działo. Tak był zajęty niebem i swoją rachubą, że nie czuł przykrego chłodu dnia tego; ubrany dość lekko dla rozgrzania tylko machinalnie zacierając ręce.
— A czego to wasan chcesz? spytał usłyszawszy otwierające się drzwi.
Baron German wyskoczył naprzód — Proszę pana professora, rzekł szybko, mam honor rekomendować tego oto młodego człowieka: jest to czciciel prawdy, który dowiedziawszy się że ona na gwiazdach mieszka, pragnie żebyś ma ją pan professor pokazać raczył i tej znakomitej pani go zaprezentował.
— No! warjat czy co! czas drogi! czego chcecie?
Tomko począł poważniej; professor spojrzał mu w oczy