Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 150.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

światła z nich, dymy i śpiewy na Wawelu widać było i słychać. Mieszczanie, którzy pozostali po dworkach nie dobrze się mieli. Żołnierstwo rozpasane pozwalało sobie, jak w zawojowanym kraju.
Na zamku cisza panowała uroczysta.
Nikt nie zasnął tej nocy.
Nad ranem ks. Konrad, w orszaku jego Biskup Paweł, dwu Wojewodów i dwu Kasztelanów, wszystko rycerstwo zebrane nadciągnęło śpiewając, radując się, wykrzykując.
Do koła opasywano zamek, przypatrując mu się. Nic nie widać było na nim, bo Max Sas nakazał siedzieć cicho.
W tem zaczęto na rozmowę wołać do bramy. Biskup Paweł stał tu z kasztelanem Warszem — oba mający do zamku prawo.
Krzyczano pytając kto dowodzi, kto hetmani, kto rządzi, aby co żywiej wrota im otwierał.
Aż na wyżki wystąpił Maks w hełmie z obuszkiem w ręku, na którym się podpierał.
Niemców zaczęto łajać po polsku, udawał więc, że nie rozumie, tylko postrzyżoną bródkę pogładzał i hełm poprawiał, do którego nie był nawykły.
Aby okazać, że się nie lęka, ziewnął szeroko.
Nie podobała się ta zimna krew Warszowi, który niemca od psów bezczeszcząc, wołał, aby natychmiast wrota kazał otwierać. — Krzyczał,