Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 140.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Leszek podniósł głowę — nie strwożyło go to bynajmniej.
— Uszli? — zapytał. — Ba! obejdziemy się bez nich...
Otto nie podzielał tego spokoju pana — poruszony był i wylękły; przelać w Leszka nie mogąc obawy swojej.
Tuż za Ottonem wbiegła do komory książęcej Gryfina. Hoża niegdyś rusinka, przedwczesną starością dziwnie była zmieniona. W twarzy zmęczenie, drgania jej niespokojne, cera chorobliwa, litość nad nieszczęśliwą obudzały.
Odwracającego się męża, chwyciła za rękaw sukni.
— Wszyscy więc nas opuszczają! — wołała. — Idź, poszlij, przypatrz się. — Na zamku prawie pusto! Żołnierze nawet podmawiani nocami zbiegają. Bunt jawny! Potrzeba kary — trzeba grozy!
Z chłodną krwią Leszek podniósł głos i starego Krzyżana wołać kazał. Służył on jeszcze i nad załogą na zamku miał zwierzchność.
Krzyżan przyodziawszy się przywlókł z twarzą chmurną, jakby zawstydzoną. — Stanął w progu do kolan się księciu schyliwszy.
Leszek wesół prawie podszedł ku niemu.
— Cóż! stary? prawda to, że ludzie od nas uciekają? Cożeście to im zrobili, że nas nie chcą? Dużo ci ich zostało?
Nie spieszył stary z odpowiedzią, hełm zdjęty z głowy, obracając w ręku.