Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 133.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nemi, aż póki dojrzały owoc sam mu do ust nie wpadnie?
— Konrad inną ma krew! — rzekł Krystyn.
— Dla czegóż się ociąga?
— Bo my ani dziś ni jutro gotowi nie będziemy — rzekł kasztelan. — Chcemy na swem postawić, ale siłę musiemy zgromadzić, aby nie pójść pod miecz jak ci, których Bolesław pobił u Bogucina... Nie pójdziemy płocho...
— A mnie dacie zamorzyć na tym zamku przeklętym — krzyknął Biskup — aby oczy moje zemsty nie oglądały.
— Pospiech wszystko zgubić może — odezwał się przybyły. — Uwolnić was z więzienia znajdą się sposoby inne... Dla wyzwolonego schronienie się znajdzie...
Nie dając mu mówić, Paweł z lekka go odtrącił. Ciężkie westchnienie z piersi mu buchnęło, za głowę się ujął rozpaczliwie... zamilkł.
Kasztelan ciągle niespokojnie się oglądając — dodał.
— Słychać, że Czarny, choć interdyktu się nie lęka, zgodę zrobić byłby skłonny.
Ks. Pawłowi oczy pojaśniały — ręce rozwarł.
— Niechże przyśle! niech zażąda zgody! Zrobię ją! Napiszę mu co zechce... bylem wolnym był dla pomsty nad nim!

Bezemnie wy — dodał wybuchając — ani ty, ani Warsz, ni Konrad wasz, nie zrobicie nigdy nie[1]!

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – nic.