Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 129.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lepiej od ks. Alberta, słuchał z powątpiewaniem, ciekawością, zajęciem.
— Księcia Przemka żona! — rzekł powoli — Wiem ci ja o niej? Nie była ona stworzoną ani dla tego pana, ani do naszych dworów zniemczałych. Nasłuchałem się o niej, bo dawno o ich życiu wiele rozpowiadano. Biednej pomorzance tęskniło się za swemi i za domem, pieśniami i obyczajem swoich ludzi. Zmuszali ją do niemieckiego życia, płakała...
Chodziła z prostym ludem bratając się, bo u niego podsłuchiwała pieśni do swoich podobne, a językiem własnym rozmówić się mogła...
Niemkinie, co jej służyły, tak ją nienawidzić musiały, jak ona chłopstwo kochała. Księciu Przemkowi musiała się zdawać zbyt prostą niewiastą i jakby chłopianką... Prędko ją zbrzydził choć książęcej krwi była, nie gorszej od niego. Z tego wszystkiego mogło morderstwo powstać...
Dumny panek mieć je będzie na sumieniu i pamięci!
Ostatnie słowa wyrzekł z radością, którą nienawiść w nim zbudziła.
— Przemkowi zachciało się pewnie, — dodał — dostojniejszej jakiejś żony, kędyś z królewskiego gniazda wziętej niemki... Dostanie ich dużo do wyboru — te się go nie ulękną.
— Wielka żałość po Lukierdzie w Poznaniu — rzekł ks. Albert — bo wielka dla niej była miłość