Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 125.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie chciał przypuścić, ażeby ona w sprawiedliwości sprawy leżała, wierzył tylko w siłę.
Wśród tych bolesnych rozmyślań, Kaczor, który się wprosił do posług jego, wszedł z ludźmi, niosącemi przybory potrzebne, sprzęt, pościel i co do wygody służyć miało. Biskup, do którego mu w drodze przybliżyć się nie dozwolono, niewiedział o nim i zdziwił się postrzegłszy przy sobie jedynego, pozostałego, wiernego sługę.
Ten zajmował się posłaniem nie odzywając się nawet przy obcych — spełniał swój obowiązek milcząc... Pocieszyło to nieco ks. Pawła, że go miał z sobą, bo człowiek przebiegły mógł mu być użytecznym.
Kaczor był tak rozumnym, iż nie wypomniał mu tego co z rana w dniu uwięzienia, mówił o swoich snach i przeczuciach.
Dopiero gdy czeladź obca się porozchodziła, rzekł.
— Odpoczniesz tu sobie, Miłość Wasza, a w Bogu nadzieja — długo to nie potrwa.
— I zapłacą mi oni za to drogo! — dodał ks. Paweł — chybabym nie był żyw! Przysięgam na rany Pańskie, na sucho im to nie ujdzie! nie!
Drugi raz więzi mnie Leszek! na jego karb, na szyję... kładnę krzywdę moją i kościoła!
Zamilkł.
Od następnego poranku rozpoczęły się dni długie niewoli jednostajnej — tej, w której więzień