Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 122.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się — siadł drzemać czas jakiś, niekiedy legł na chwilę.
Właśnie oczy był przymknął i zabierał się do tego poobiedniego spoczynku, a gawiedź porozchodziła się szukając cienia i chłodu, czeladź po panach resztki sprzątała, gdy naraz ziemia się zatrzęsła, zahuczało gwałtownie.
Zerwał się ks[1] Paweł na równe nogi — i wyjrzał.
Do koła dom otaczali zbrojni, a w sieni Kaczor krzycząc już się z kimś borykał.
Biskup co żywiej rzucił się we drzwi tylne, widząc, że w istocie zaskoczony został, jak mu z rana sługa przepowiadał — ale otwarłszy je i lecąc pędem, wpadł w ręce ludzi, którzy stali czatując nań. Chociaż bronił się rozpaczliwie, przemogli go liczbą, ujęli w prędce i z sobą powiedli.
Głowy nawet nakryć czem nie miał, a na sobie letni przyodziewek dla skwaru i na nogach skórznie miękkie, w których po domu chadzał.
Wołał wielkim głosem Kaczora i swoich, ale tego pierwsi wchodzący spętali już w sieniach, a co było Biskupich ludzi, pierzchnęło jak wymiótł.
Rycerstwo bezbronne, bo oręża pod ręką nie miało, poniosło się do lasu, dwór po wyżkach i szopach się pochował, czeladź po za płoty i ogrody poprzypadała.

Bronić się ani myśleć mogli, nie było też komu.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.