Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 107.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tknąć szat świętej pani — się kryła. Ujrzawszy ją przed sobą rzuciła się na ziemię, objęła bose jej nogi i całować je zaczęła.
— A ty! — rzekła pochylając się ku niej Kinga — dziecko moje! dlaczegóżbyś nie miała iść z nami?
Tam łzy i pokuta lżejszemi ci się staną, droga zbawienia łatwiejszą. — O! chodź ze mną, chodź ze mną!
— Nie mogę, o, pani moja! — podnosząc ręce ku niej zawołała Bieta. — A! nie! Tej lżejszej drogi ja wybrać sobie nie mam prawa... ciernistą iść muszę i spaloną. Jam jest karą Bożą dla niego, jam dla niego znakiem i oznajmieniem... ażali to serce kamienne nie zmięknie od łez moich... ażali i z jego powiek nie wytryśnie kropla żalu... Bóg mi wskazuje tę drogę!
Przypadła łkając do nóg księżnie i zamilkła.
Kinga błogosławiła, cichą nad jej głową odmawiając modlitwę.
Zdala stojący, nie wiedząc czemu, płakali.
W tej chwili zakonnik stary z siwą brodą, z głową wypełzłą.[1] w sukni połatanej, przepasany powrozem wszedł do izby, jakby dawał znać, iż przyszła chwila rozstania.

Oblicze księżnej zajaśniało, porwała krzyż, przycisnęła go do piersi i niosąc przed sobą jak tarczę w tryumfie, modląc się głośno, poczęła ku drzwiom z siostrą iść razem.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast kropki winien być przecinek.