Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 097.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tności, których wiek nie zdołał pokonać, wracały z gwałtownością młodą.
W tejże chwili do komory wszedł stary kanonik Wyzon przynosząc wiadomość smutną o zgonie księcia, z twarzą chmurną, do niej zastosowaną.
Zdziwił się nieco widząc Biskupa tak wesołym niemal i rozpromienionym, nieumiejącym utaić co doznawał.
— Wziął pan księcia Bolesława Pudyka, do chwały swojej! — rzekł powoli.
— Wola jego niech będzie błogosławioną — odparł biskup szydersko. Teraz na zamku miejsce moje.
Poruszył się.
— Każcie mi dać suknie, zawołać Szatnego, jechać tam muszę.
Szatny wszedł jak na zawołanie, a biskup z gorączkową skwapliwością ubierać się zaczął w strój urzędowy. Ludzie, choć znali jego nienawiść dla zmarłego, patrzali zdumieni na twarz rozjaśnioną swojego pana.
Dzwony w mieście biły ciągle, zwiastując zgon Bolesława.
Ulice ludem się napełniały, na Wawelu widać było rozpalone światła rzęsisto i jakby łunę unoszącą się nad łożem pobożnego księcia.
Ruch jak we dnie w okolicy zamku widać było, z rynku, z ulic lud ciągnął ku Wawelowi, z zamku oddziały wychodziły na miasto.