Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 079.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dreszcze po nim przeszły, ale wprędce męztwo wróciło.
— Słuchaj ty, wiedźmo jakaś — począł głośno i groźnie, — ja za tobą goniąc już pół dnia straciłem.
— A czegóż chcesz odemnie? — odezwała się głosem złamanym i łagodnym.
— Oto ja tobie przyszedłem powiedzieć, nie od siebie! rozumiesz, — mówił Wierzeja — nie od siebie! że jak się będziesz Biskupowi na oczy nawijać po kościołach i ulicach, a nie zejdziesz mu z drogi...
— To co! — spytała dumnie, podnosząc głowę Bieta.
— To ja, sługa jego, — dokończył stary — z kamieniem u szyi do wody cię cisnąć każę.
Wcale nie zlękniona Bieta popatrzyła nań długo.
— Myślisz, że ja się tego nastraszę? — odpowiedziała ze śmiechem — A! toć mi zrobisz łaskę! bo mi życie nosić na ramionach obrzydło, a dopókim żywa chodzić za nim muszę.
Wiesz ty, dla czego ja za nim chodzę?
Dopominam się u niego o zgubioną duszę moją — niech mi ją odda. A kto mnie z klasztoru i od ołtarza dla zabawki wziął!? Wiesz ty?
Wierzeja splunął.