Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czać — zburzyło i do najwyższego stopnia podrażniło go. U stołu chociaż pił, a stary ks. Kwoka silił się aby go rozerwać, grając swą rolę wesołka — Paweł ani razu się nie uśmiechnął. Siedział wdumany smutnie w siebie, co powszechnie za przyniesione z zamku wrażenie brano.
Prędzej niż zwykle nawet gości swych porzucił Biskup i mrucząc jak niedźwiedź, o stoły się opierając, powlókł opieszale do komory, skinąwszy po drodze na Kruka. Łaską to dlań było, że go wezwano, i pobiegł co najprędzej. Biskup siedział już w komorze na poduszkach z głową w dłoniach. Kruk długo musiał oczekiwać nim się odezwał. Chrząkał i tarł nogami, aż Biskup go sobie przypomniał.
— Słuchaj — rzekł zwracając się doń. — Długo wy jeszcze tej babie, łajdaczce, Biecie tej przeklętej, dacie się za mną bezkarnie włóczyć wszędzie?! Nie widzicie i nie rozumiecie, że ona mi już tu siedzi!
Pokazał na gardło.
Kruk tak się jej obawiał jak wszyscy. Znano ją w całym Krakowie, wzbudzała postrach. Głoszono ją wiedźmą, nawiedzoną, czarownicą. Nikt palcem się jej tknąć nie ważył. Kruk ramionami ruszył, ręce rozłożył.
— A cóż z nią począć! — rzekł.
Domawiał tych słów, gdy zazdrosny Wierzeja