Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 062.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w podwórko, i krzyknął na ludzi swych, aby też się sposobili.
Biskup nie zważał nań.
Odpędzić go nie miał siły, w walkę się z nim wdawać nie chciał.
Wierzeja złajawszy go, stał się łagodniejszym.
— Chcesz, niechcesz a wziąć mnie musisz — rzekł do niego — lepiej ci mieć więcej ludzi. Powlokę się za tobą. Mnie wszystko jedno gdzie ginąć, a jak wypocznę, nie bez tego, żebym się nie zdał...
Z tak narzuconym towarzyszem, Paweł nie odezwawszy się do niego siadł na koń.
Wierzeja co powiedział, strzymał, choć zmęczony, wlókł się za biskupem. Pół dnia jechali nie mówiąc do siebie. We wsi kościelnej Paweł zawrócił na plebanią, Wierzeja z nim, jakby do dworu należał. Kazał się ugaszczać księdzu, a co mu nie dano, brał sam.
Na popasie rozpytywali o nowiny — wieści złe były. W Krakowie trwoga panować miała. Leszek i Bolko na niemieckich osadników w mieście rachując, ziemian co ich zdradzili, karali bezmiłosiernie. Wojska obu książąt ciągnęły na Ślązko pustoszyć ziemie Władysławowe, mszcząc się za jego z Pawłem spiski.
Nie chcieli tu spoczywać długo, wieś na gościńcu, odkryta, nie mogła służyć za schronienie. Po południu jechali dalej. Nocleg wypadł lepiej,