Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 059.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gami zwisłemi, krwawemi, twarzą plamistą, — popędliwością mógł się równać z biskupem...
Resztki ojcowizny postradawszy, niewiedząc do kogo się przygarnąć, służył różnym, — teraz dowiedziawszy się o biskupie, którego za przyczynę swojego ostatniego nieszczęścia uważał, — szedł przynajmniej gorzkiem słowem mu się wypłacić za gorzką dolę.
Nie pierwszy raz Wierzeja znajdował się w położeniu podobném, bywał już i na wygnaniu w Czechach, i po Ślązku, i na Rusi a nawet u Brandeburczyków i na Pomorzu.
Biskup niewiedział jeszcze z kim i jak się miał rozprawić zaskoczony w chacie, — trzymał obnażony miecz w ręku, gdy Wierzeja do izby się wtoczył, stanął naprzeciw łoża i począł mu się przypatrywać z pogardą.
— A! dostało ci się, stary ty! — zawołał — ha! na barłogu leżysz ty, coś się na miękkich puchach z zakonnicą wylegał! Ty, za którego my krew leli i popadli... ty, wężu zjadliwy!
Paweł nie mogąc dłużej wytrwać miecz podniósł oburącz — i krzyknął.
— Precz, bo zabiję!
Wierzeja się nie cofnął.
— Patrzajże, że i ja mam otłuczone mieczysko u boku... Leż i nie rwij się, bo kto kogo zabije niewiadomo!
Zwrócił się od niego pogardliwie i obojętnie