Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 3 025.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmiała się białą ręką przytulając mu usta. Śmiał się i grajek pół nucąc, pół prychając.
Chłopców z nakazanem miodem i winem niebyło — książe zniecierpliwiony świsnął znowu i kubkiem, który pod ręką miał, cisnął o drzwi.
Odarty komornik, który na wierzch łachmanów, wdział na prędce zbyt krótką suknię cudzą, wtoczył się ze dzbanem, podjął rzucony kubek z ziemi, otarł go o brudną połę, przystąpił z powagą do księcia i — wszystko to na ławie rozstawił.
Rogatka nalał ręką trzęsącą się kubek, rozlewając po ławie, i podał go biskupowi, który przyjął.
— Hę! wojna! wojenka — mówił spiesznie, ciągle jąkając się i plując, a co słowo popijając Rogatka. — Wojenka! dobra rzecz! Te łotry mają Wrocław, Opole, a mnie wyposażyli tą nędzicą, Lignicą... A tu żyć nie ma z czego! Kawałkami ziemię kraję i sprzedaję. —
Splunął pięść podnosząc.
— E! nie koniec między nami! Ja tych miłych bratanków schwycę i posadzę tak! posadzę! — Zaczaję się, pobiorę — muszą mi moją ziemię oddać i grzywny zapłacić. — U mnie w komorze pusto, u nich tłusto!!
W tem jakby zmiarkował, że do zbytku się wygadał, uśmiechnął się do biskupa...
— A wy? co wy na to?
— Ja? — cóż mam was uczyć? — odparł