Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 105.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to człek ten Czarny być musi, gdyście go rozmiłować nie potrafili! Jakże! ma on inne miłośnice?
— On! — wykrzyknęła księżna. — On! — I ruszyła ramionami. — Na co mu one? Byle konia miał i żelazo u boku, to mu za wszystko stanie!
Choć mu się na śmiech zbierało, Paweł nastroił minę poważną.
— Źle to jest! — rzekł. — W stryja się wdał! Z pobożności to czyni.
Gryfina poruszyła się dziwnie, jakby i temu zaprzeczyć miała.
— Szkoda was — dodał Paweł żałośliwie.[1] — lecz jak radzić na to? Innaby sobie szukała pociechy, nie wiele dbając...
Zatrzęsła głową dumnie księżna.
— Życie wam tak marnie zejdzie — mówił Biskup dalej. — Co gorzej, świat nie wie kto przyczyną jest, iż rodziny niemacie, spadnie na was srom niepłodności. Za cóż wy niewinnie cierpieć byście mieli?
— Radźcież mi co uczynić mam? — odezwała się księżna ręce załamując.
Paweł zamyślił się wrzekomo, spojrzał ku niebu, westchnął. Złość przeciwko Leszka poddała mu co miał podszepnąć Gryfinie.

— Trzeba aby ludzie wiedzieli, iż Miłość Wasza, winni nie jesteście małżeńskiej oziębłości. Prawo macie, przy ludziach, wobec gości, pu-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast kropki winien być przecinek lub następny wyraz (lecz) dużą literą.