Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 058.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pomimo szastania nogami i szumu jaki powstał przy sadowieniu się gości, baczniejsze ucho mogło pochwycić niezwykłe jakieś tuptanie i chodzenie po sieni, jakby ją gromada ludzi zajmowała.
Nie zwróciło to niczyjej uwagi.
Najłapczywsi do jedzenia, mimo, że stół woniał potrawami wymyślnemi, mierzyli się oczyma i jakby w oczekiwaniu czegoś — powolnie, obojętnie brali się do misek...
Biskup nie tknął nic, nalał sobie wina, umoczył w nie usta, spozierał wyzywająco na Janka.
— Powiadają ludzie — począł, — że się w jakąś daleką podróż wybierać zamyślacie??
Zagadnięty tak, podumał trochę, podniósł głowę.
— Gdyby podróż okazała się potrzebą i obowiązkiem sumienia, — rzekł — dla czegóż bym nie miał jej przedsiębrać? Kapłański nasz stan na wszystko być przygotowanym nakazuje.
— A tak — odparł Biskup szydersko — kapłańskie powołanie wymaga wiele — szczególniej zaś pokory i posłuszeństwa.
Gdy się tak poczynała rozmowa, w izbie stało się cicho, i, jak kto siedział, nie jeden z ręką do misy wyciągniętą — pozostał nieruchomy.
— Tak, — dorzucił Janko śmiało — do posłuszeństwa obowiązani jesteśmy dopóki sumienie dopuszcza[1]

— Sumienie! — zaśmiał się Biskup. — Sze-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.