Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 040.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zasunięte, wyjął ks. Jakób i podniósł je do ks. Janka.
— Braciszku mój! — zawołał niespokojnie. — Braciszku mój! Ty per pedes Apostolorum do Rzymu, ty! do Rzymu, braciszku, a moja cała nadzieja była w tobie! Ja lada godzina zemrę, któż się zaopiekuje skarbami mojemi, aby się to nie rozproszyło marnie, na co ja wiek cały pracowałem! Źli ludzie rozerwać to gotowi, gdy ja zamknę oczy. Ze zgrozą myślę! Powydzierają karty pargaminowe, pozmywają je, podrapią, aby na nich lada przywileje pomazali! A moje Decretalja! Codexy moje! Biblja...
Starzec mówiąc rozgrzał się mocno, głos słaby urósł mu nawet, ręce wyciągnięte drżały.
— Ty do Rzymu, braciszku, a moje rękopisma na cztery wiatry! na myszy!
— A! tak źle nie będzie, ojcze mój, — odparł ksiądz Janko — znajdzie się przecie ktoś, co mnie zastąpi!
Staruszek, któremu się na płacz zbierało, powtórzył z boleścią:
— Codexy moje! Miserere Domine! Miserere!
Kanonik Janko w ramię go pocałował; nie mówił nic, ale mu się dziecinnem zdało o kodexach myśleć i dekretaljach, gdy kościół gorzał.
Nazajutrz po tej naradzie, zwykły poseł w takich razach, strojny, rumiany, wesół, rubaszny