Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 2 009.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



I.



Stały lasy w śronu klejnotach jak w brylanty ubrane, jak oblubienica do ołtarza iść mająca w śnieżnej powłoczystej szacie, z koroną diamentów u czoła.
Słońce zimne wyjrzało z za obłoków, tylko aby poigrać z temi tysiącami błyskotek, w których się odbijało iskrząco. I ziemia — choć niby całunem odziana, śliczną była. Z pod tego snu śmierci, czuć się dawał powrót do życia, wesoły ten trup miał do wesela zmartwych powstać. Można rzec było o niej — nieumarła, tylko śpi.
Spała! i śniła cudnie królowa... Błękit wybladły jak baldakin spłowiały nad głową jej się rozpościerał, obłoki się złociły, wiatr nawet ucichł szanując tę uroczą chwilę zimy — to rozkwitnięcie pozornej śmierci...