Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 230.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzała tę duszę śpiącą, szczególniej gdy ją razem z Kingą odprawiał...
Ściągnąwszy zmokłą odzież z niego, służba posadziła na ławie, aby mu zmienić obuwie. Książe dawał z sobą czynić co chcieli — przyglądał się płonącemu ogniowi. Parę razy o żonę zapytał, odpowiedziano mu, że jest na modlitwie.
W tem już przebrani wpadli do izby Toporczykowie, śmiejąc się i wielce czemś przejęci. Spojrzał na nich książe, zdziwił się wesołości, lecz o przyczynę nie spytał.
Otto i Żegota żywo szeptali coś między sobą, lecz że się służba kręciła, pacholęta posługiwały, nie poczynali rozmowy.
Nadciągnął i kapelan książęcy Iwo, mający twarz i postać wielce posępną, skłonił się panu i jakby pytań unikał, ku ogniowi się schronił.
Coraz to gdzieś śmiech wybuchnął prędko tłumiony — książe Bolesław spoglądał i dumał.
— Byłby nam ten niedźwiedź nie uszedł — odezwał się przerywając milczenie i rozmyślanie — gdyby ogarów część za kozłem nie pognała... A wolałbym był rogacza stracić!
Otto Toporczyk potwierdził to i znowu nastąpiło milczenie, a że myśliwi głodni wrócili, misy na stół niesiono. W tem starszy, Żegota, pochylił się księciu do ucha i coś mu szeptać zaczął.