Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 183.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czciła jak matkę. Raz tu przybywszy pobożna pani, wyrwać się ztąd nie mogła.
Dnia tego niespokojne poruszenie jakieś panowało od rana w klasztorze. Królowa Salomea przepowiadała śmierć swoją. Przerażone siostry wysłały po księżnę Kingę, po kapłanów i lekarzy.
Lecz nic się nie zdawało jawnie końca tego zwiastować świętej pani, która mówiła o nim z uśmiechem i spokojem. Jak codzień, kazała się wieść na modlitwę, klęczała na niej długo, na licu jej białem, ślicznem, anielsko wypogodzonem, choć wiek je już okrywał zmarszczkami, młodość ducha nieśmiertelnego jaśniała. Coś niebiańskiego promieniało z oblicza, którego ani starość, ni cierpienia nie potrafiły zasępić.
W tych rysach lekko poszczerbionych, zdała się z wnętrza na wskróś przebijać młodość niespożyta czystej duszy. Nie była to owa Jadwiga Ślązka z twarzą surową i groźną, która o walce jakiejś z sobą i światem świadczyła.
Na jej obliczu jaśniało już zwycięztwo i niezmącona niczem cisza błogosławiona.
Tamta karciła często, widziała w ludziach grzech ukryty, sięgała wzrokiem do ciemnych głębin — ta patrzała w niebo i już, oblubienica niebieska, z oczyma zwróconemi ku światłości, która ją zaślepiała, nie znała może świata.
Anielska ta postać tem się wydawała jaśniej-