Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 177.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ksiądz Szczepan i kanonik Wyszon także się wcześnie wymknęli.
Nazajutrz znowu gromadziła się kapituła, tylko księdza Jakóba ze Skarzeszowa nie było. — Ten wiedział, że się już tam na nic przydać nie może.
Pierwszy wystąpił kanonik Janko z długą, ułożoną zawczasu mową przeciw elekcyi człowieka, na którego życie przeszłe gwałtownie powstał, w żywych je malując barwach. Oczy miał zwrócone na księdza Szczepana, który dnia tego stał niemy, posępny i nie odzywał się wcale.
Inni przyjaciele Pawła występowali gwałtownie — on — milczał.
Gdy się tak burzyło srodze, jeden z przyjaciół pana z Przemankowa wezwał księdza Szczepana, aby przecie stanął w obronie tego, którego stronę popierał.
Uparte milczenie zdumiało wszystkich.
— Mili ojcowie — odezwał się jakby z wysiłkiem wielkim i skruchą. — Dzisiaj nic mówić nie będę, bom w sumieniu mojem powziął wątpliwość... Wolę się wstrzymać.
Zdziwiło to najmocniej kanonika Janka. Spojrzał nań ostro.
— Tak, — dodał Szczepan, — wy przyczyną tego jesteście, że się zachwiałem. Nie powiem ażebyście mnie nawrócili, ale zachwianym się czuję.