Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 161.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chawszy tu umyślnie, żeście u niego dobrej myśli zażywali nad miarę, — wołał blady ksiądz Janko. — Na dusze wasze baczcie, nie sprzedawajcie kościoła za półmisek soczewicy!
Rumiani i tłuści śmiechem go szyderskim głuszyli.
— Nam tu nie świętoszków potrzeba, ale dzielnych jak ten człek! — krzyczeli głosy podnosząc.
— Nieuk jest! — przerywano.
— Co? nieuk? — podchwycił ksiądz Szczepan. — On nic nie umiejąc więcej wymyśli i zgadnie, niż wszyscy co nad pergaminami i papierem zęby zjedli. Bystry umysł, serce gorące! Pójdzie on górą a z nim i biskupstwo nasze i prawa i dochody.
— Nigdy w świecie sprosnemi obyczajami skażonego gwałtownika, nie dopuścim na stolicę, — zawrzał ksiądz Janko. — Pół kapituły protest zaniesie! Pójdziemy do Rzymu! Nie dopuścim go! Syzma będzie...
Zagotowało się mocno, kanonicy rozstąpili na dwa obozy przeciwne, krzyki za i przeciw wyrywały się równie namiętne, powstało zamięszanie i wrzawa... Ruszano z miejsc na środek, a koryfeusze obu stronnictw gorąco się z sobą ucierać zaczęli.
Ksiądz Jakób ze Skarzeszowa siedział w swem miejscu z głową ku ziemi spuszczoną, w twarzy