Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 141.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Janicz drgnął, Pawlik na koń już siadał. Z tych trzech pogońców wnet urosło sześciu. Chwila, a oto dziewięciu znowu napędza drogą i krzyczą..
— Janicz, konie już nie pójdą dalej! — zawołał Pawlik, — ale my bić się z tem plugawstwem możemy jeszcze. Trzech na jednego? nie dużo!
Dzikie chłopię, pomimo grozy od której tylko co uszło, rozśmiało się sercem więcej zuchwałem, niż rycerskiem.
— Bijmy się!
Janicz siadł też na konia, Luzman milcząc, poszedł za jego przykładem.
Stali ścisnąwszy się, zwracając ku nadbiegającym tatarom, którzy jak wicher, konie okładając pletniami, parli na nich. Janicz i Pawlik mieli jeszcze ostatek włóczni w garści, Luzman obuch, który mu cudem u siodła pozostał.
Gdy pierwszy z pogoni przyskoczył do Pawlika, ten jednem cięciem w łeb, trupem go położył. Zwalił się z konia.. Nim drugi pośpieszył go pomścić, Luzman skrwawił go i okaleczył, a że konia wściekłego miał, gdy tatarzyn padł, stratował go gniotąc pod sobą.
Janicz się też mężnie potykał, a wśród boju powtarzał tylko ciągle.
— Jeśli żywot ocalę — Bogu go na ofiarę złożę!