Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 128.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sznurze bez człeka, tak, że gromada niemi zwiększona, straszniejszą się jeszcze wydawała.
Trochę otuchy dodało to Ślązakom; nieprzyjaciela więcej się widziało niż było.
Liczba jednak i tak straszną była... z wieży jak zajrzeć końca temu wylewowi nie widziano.. Sunęli się, sunęli, rośli, nieprzeliczeni...
Zdawali się wyrastać z pod ziemi, mnożyć jakimś czarem.
W prawo i w lewo zabiegali kołem zataczając się szeroko, obejmowali jako gad, który ofiarę swą obwija pierścieniami, nim zdusi ją i pożre. Rzeka tylko od nich zdawała się osłaniać z jednej strony, lecz dla tych stworzeń dzikich woda nie była przeszkodą żadną. Rzucili się w nią gęstą kupą, gromadą, tak, że rzekę zdawali tamować, która się pokryła cała mnóstwem łbów końskich i ludzkich.
Książę Henryk z za wzgórza stał za swemi — patrzał.
Po za sobą tylko już miał plac wolny, przed nim Tatarzy zajmowali go ze stron wszystkich.
W tem od dziczy, razem z krzykiem — Surun! zaszeleściało, niebo się zaćmiło chmurą gęstą strzał tatarskich, które nagle bić poczęły i dźwięczyć na żelaznych zbrojach...