Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 115.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozmówić się z niemi nie mogąc, płatał im psoty minę strojąc na swój wiek do zbytku poważną.. Wojusz nieopodal stojąc go pilnował.
Skarcić nie było jeszcze za co. Jeden z niemców zagadał doń swym językiem. Pawlik, który go nie rozumiał, raźno mu odpowiedział, ale bełkotem przez się stworzonym, a do żadnej mowy niepodobnym.
Niemiec zdziwił się mocno temu językowi obcemu sobie, zagadał powtóre i odpowiedź dostał jeszcze dziwaczniej brzmiącą.
W przekonaniu, iż to język przecie ludzki jakiś być musi, niemcy między sobą sprzeczać się zaczęli o to, jaki by był. Czuli, że nie polski, bo z tego dźwiękami i wyrazami byli oswojeni.
Pawlik trwając przy swem, niekiedy im, twarz układając poważną, po kilka słów najosobliwiej wykręcanych dorzucał — tak, że wszyscy się ponachylali ku niemu.
Stanęło na tem między niemcami, że mowa ta być musiała jakaś przyniesiona z południa, lecz do zrozumienia trudna. Tyle było franków różnego rodzaju i italów ze swemi djalektami, iż się to prawdopodobnem zdało.
W pół wieczerzy rozmowa ogólna ożywiła się bardzo, a goście na gromadki podzielili. Pawlik nie mając z kim mówić w blizkości, wyrwał się z ławy, na której siedział i poszedł krążyć do koła stołu, przysłuchując się rozprawom, szuka-