Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 042.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A któż z księciem Henrykiem? Juści nie sam? — zamruczał siwy wąsaty.
— Garną się ku niemu wszyscy, — mówił Sulisław. — I nam iść tam potrzeba, a ginąć po rycersku. Niemieckiego żołnierza będzie tam dosyć, bo i na Niemce i na cesarza strach padł. Przez nasze ziemie oni na nich idą. Trwoga u nas, ale ogarnęła też świat cały, bo ich nie strzyma nic. Pójdą, wywrócą Cesarstwo i Rzym zawojują, przepowiedziane im panowanie nad światem.!
— Tak mówią! tak oni głoszą — z westchnieniem rzekł duchowny — ale w mocy Bożej wszystko. Kto może wiedzieć ażali się nie nawrócą, bo do nich Ojciec Święty posłał kapłanów i apostołują u nich bracia nasi, a powiadają inni, że są między niemi, co w Chrystusa uwierzyli i chrztu pragną.
— Wiatry niosą baśnie i kłamliwe języki — odezwał się jeden z koła. — Tyle teraz fałszu, iż w nim odrobiny prawdy nie rozeznać.
— Tylko to prawda, że za niemi pustynia i trupy, że się im nie oparł nikt — zamruczał inny, ruch czyniąc rozpaczliwy.
Zaczęto się sprzeczać. Jedni drugim zadawali strach i trwogę, aż wyrwał się Wierzbięta i począł na głos wołać.
— Żeleziec, chodź ino tu! Żeleziec! Ten ci