Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Syn Jazdona tom 1 036.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A was co tu przyniosło? — zapytał.
— Nie pytaj! Cóżby mogło, jeźli nie bieda — począł podchodząc ku niemu Rokita, który, że jeszcze czasu nie miał nic zdjąć z siebie, jak jeż, był cały nasrożony łukami, kołczany, oszczepami i nożami. — Zdało się, że co miał doma żelaza i broni, wszystko na się wziął.
— Co za bieda? — pytał Wojusz.
— Jakbyście to nie wiedzieli? — mówił Rokita. — Choć wy w lesie siedzicie, ale już kąta nie ma na tej ziemi, gdzieby nie jęknęło i nie zadrgało trwogą. Alboście to nie słyszeli o tej tłuszczy, o tej szarańczy, o tej chmurze, co na nas, jak potop, się leje, Ruś już zawojowawszy całą?
Wojusz zżymnął ramiony.
— Juścim o tych słyszał, co ich nasz klecha zowie Gogami i Magogami — rzekł powoli — jakoby się oni odgrażali całą ziemię podbić sobie, jak o nich w piśmie ma stać, i że chcą całe chrześciaństwo wygubić. — hę[1]! — ale Pan Bóg nie dopuści!
— Dopuścił! — wtrącił Rokita gorąco. — Wyście tu, widzę.[2] pogłuchli i poślepli, a tam już ziemia się trzęsie i krew rzekami płynie. Oniż już u nas, na karkach — już w popiołach całe powiaty..., bo ta dzicz nie żywi nikogo!
— Drugie Połowcy! odparł spokojnie Wojusz... ja ich znam!

— Co? Połowcy? To byli ludzie jeszcze, choć

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – .
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast kropki winien być przecinek.