Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 164.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pozdrowicie ją odemnie! — powtórzył Ludek — odemnie, od braci, od sióstr, i ścian, i progu, i ogniska domowego.
Dobek nie rzekł nic, wzięto go na ręce i do czółna niesiono. Doman sam głowę jego położył na swych kolanach, Samborowi, który nogi otulał, zostawiwszy wiosło.
Popłynęli powoli. Noc była jasna, widzieli jak w promieniach księżyca bogunki się po wodzie rzucały, jak zdala nad powierzchnią jeziora ich główki wyskakiwały, niknąc gdy się zbliżali, jak białe ich ręce nad wodą zbierały warkocze, z których krople spadały jasne; zdało im się, że śpiew ich słyszeli, a przypłynąwszy bliżéj znajdowali tylko zmarszczoną powierzchnię i wir, w który ją tanecznice wprawiły.
Pokazał się wreszcie ostrowa brzeg i drzewa, a nad chramem dymu słup czerwieniejący w oddali i chat czerwone okienka, a na łące obozy ludzi, co się tu przed Pomorcami schronili, a bitwę słyszeli tylko w wichrów szumie.
Gdy czółen zaczął się zbliżać do brzegu, czekała nań ciekawa gromada, a wśród niéj Dziwa, patrząca w dal, jakby się kogo spodziewała.
Doman pierwszy poznał ją nim zobaczył.
— Ona stoi tam! — zawołał — Dziwa! Dziwa! którażby inna wzrost ten miała? tak głowę niosła? tak królowała jak ona?..
Czółen się już zarył w piasek.