Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 161.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wie broniącóch się ludzi, którym czaszki trzaskały młoty, a oszczepy piersi.
Cała dolina i dwie wzgórzów pochyłości okryte były ciałami, a gdy mrok padł, nie stało już walczyć komu ani kogo zabijać. Starszyzna konno jeździła po polu, a gromady upojonych szałem dobijały tych, co jeszcze drgali i jęczeli.
Ostatnie brzaski wieczora przerażający obraz oświecały, pola zasłane pobitemi, których śmierć chwyciła w różnych walki wysiłkach. Jedni twarzą leżeli na ziemi, drudzy ku niebu zwróconą, jakby się jeszcze dźwignąć chcieli, sparci na rękach skostniałych, z nogami podniesionemi w górę. Gdzieniegdzie wróg leżał razem z tym co go dobił, nie mogąc wyrwać się z ostatniego uścisku. Nad wielą stały wierne konie, wąchając trupy i szukając poległych panów.
Piastun i krwawi wojewodowie patrzali na wzgórza, kupy otaczające ich podnosząc zbroczone dłonie okrzykiwały zwycięztwo.
Gdy noc zapadła, Polanie rozłożyli ogniska i pieśni śpiewać zaczęli. Gromady czeladzi z żagwiami w rękach obchodziły pobojowisko odzierając pobitych.
Nie spieszono grzebać, aby i ptakom, niespokojnie unoszącym się górą, dać się napaść do syta.
Wyszedł późniéj księżyc z za chmur i zaświecił nad szerokiém trupów polem. Zdało się, że trupy powstaną, gdy promienie blade poczęty je