Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 158.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyschły strumień ciekący w dolinie resztką wody, dzielił ich we dwa zastępy. Ścibor i Luty rozstąpiwszy się szeroko zabiegli Pomorcom z boków. Z lasów już nie było widać wyrastających sił nowych, ostatnie wysunęły się nieśmiało i dognały tych co je poprzedzili.
Wrzawa zwiastująca spotkanie rosła coraz, łajano się, psami i gadzinami, padalcami i ścierwem zgniłém, najobrzydliwszemi wyrazy... Idący przodem pluli na siebie i pięści pokazywali, a gdy z obu stron rozjuszenie wzrosło do szału, pierwsze młoty głucho po tarczach zadźwięczały, ci co stali w pierwszych szeregach zwarli się, naskoczyli na siebie i zmięszali wnet w jednę gąszcz ludzką, w których wrogów od swoich rozeznać nie było podobna.
Z tych przodowników wkrótce powstał tylko wał dogorywających i trupów, który dalszym drogę hamował. Na ziemi leżący jeszcze się dusili i mordowali, gdy już drudzy depcząc ich i biegnąc po nich, nową rozpoczynali walkę.
Luty, który z boku swych ludzi prowadził, najrzawszy przeciw sobie na koniu siedzącego Klodwiga, wprost się przebił przez ciżbę na niego i spadł nań jastrzębiem. Po czapce i płaszczu poznał w nim wodza. Obuch podniosłszy do góry, zwijając nim rzucił się na niemca, ten z koniem z miejsca, na którém stał, zerwał się szybko, zabiegł i mieczem uderzył Lutego po obnażonym