Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 145.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hengo, niedomyślający się jeszcze niebezpieczeństwa, gdy drugi koniec sznura przez gałąź przerzuciwszy, chwycił Dobek i szarpnąwszy nim, już krzyczącego niemca nad ogniem zawiesił, skrępowanego tak silnie, iż się wywinąć nie mógł. — Sznur potém Dobek umocował, a sam nieco opodal spokojnie się położył na trawie, ogień tylko podkładając, aby Hengo upiekł mu się żywcem.
Stało się to tak szybko, iż Hengo rażony nagle, przytomność prawie utracił. Dobek zbyt był zburzony, aby nawet mógł łajać — iskrzyły mu się oczy, leżał, patrzał i nasycał się.
Jęczącym głosem niemiec się śmierci wypraszał — lecz nie otrzymał słowa odpowiedzi, ogień tylko podkładał Dobek coraz silniejszy, rzucając weń co mógł ściągnąć gałęzi. Dym i płomień coraz się wyżéj podnosząc, już zdrajcę ogarniały. Jęczał coraz słabiéj i sznur poruszany okręcał się z nim wśród płomieni.
Tymczasem, gdy jęki ustawać poczęły, mściciel konie oba napowrót ściągnął z paszy, pokładł ładunek na nie, nałożył uzdy i wyczekiwał tylko, rychło li Hengo w męczarniach skona, aby się od trupa oddalić.
Miotając się jeszcze Hengo, coraz słabszym odzywał się głosem.
Oczekiwanie znużyło znać Dobka, bo chwyciwszy oszczep, rzucił nim w piersi i dobił nieszczęśliwego.