Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 139.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czemu najwięcéj się dziwił i czego im najbardziéj zazdrościł Dobek, to mieczów, prostych, długich, z kruszcu świetnego, pasów do nich sadzonych i stojących zdala u ścian tarczy guzami nabijanych, z pod których skór prawie widać nie było. Inne czerwono malowane lśniły do koła prętami z kruszcu do nich poprzybijanemi. Na głowach téż mieli kneziowie czapki pozłociste, kunsztownie wyrobione.
Pełno tu było Dobkowi nie znanego sprzętu, którego on nawet w prostocie swéj użytku odgadnąć nie umiał.
Gdy weszli, a Hengo przypadł do ziemi, czego Dobek wcale naśladować nie myślał, stojąc i rozglądając się swobodnie — poczęło się naprzód długie, niezrozumiałe szwargotanie. Niemiec zalecał tego, którego tu przyciągnął, jako swą wielką zdobycz i zasługę, za którą mu się znaczna nagroda należała. Wuj i młodzi kneziowie lękać się zdawali, ażeby przybyły nie okazał się szpiegiem i zdrajcą, podesłanym, aby ich siły obliczył i dał o nich znać Polanom.
Dopiero po długiéj z Hengiem rozmowie, Leszek starszy, który języka lackiego nie zupełnie zabył jeszcze, do Dobka się zaczął odzywać, jaką to srogą niewdzięcznością naród się ich ojcu wypłacił za tyle dobrodziejstw, które otrzymał od niego, jak oni oto teraz u swoich nawet zamiast pomocy, znaleźli się prześladowani i w niebezpieczeń-